Przewróciłam oczami i zaczęłam malować rzęsy, po chwili na usta nałożyłam odrobinę szminki, uśmiechnęłam się. Biały bralet co chwilę uciekał mi do góry, więc postanowiłam go wsadzić w środek kwiecistej beżowej spódniczki, na ramiona zarzuciłam tego samego koloru marynarkę. Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę walizki. Wyciągnęłam z niej białe conversy, zawiązałam je, przejrzałam się w lustrze, lekko krzywiąc na widok rozpuszczonych włosów, chwyciłam frotkę z szafki i związałam je w niesfornego koka. Użyłam swoich ulubionych perfum, a do torebki włożyłam komórkę, portfel z dokumentami, paszport, klucze od samochodu i błyszczyk.
Wyszłam z sypialni do salonu, w którym przed lustrem z zawiązaniem krawatu męczył się Horan. Zaśmiałam się do niego na ten widok, podeszłam do niego i zaczęłam robić pętelkę. Obserwował mnie przy tym, jakbym była z innego świata, kiedy skończyłam, popatrzyłam mu w oczy, w których były widoczne iskierki szczęścia. Pocałowałam go krótko w usta, poprawiłam torebkę na ramieniu. Ruszyliśmy w stronę drzwi. Pogłaskałam Blue za uchem i wyszliśmy na korytarz, zakluczyłam drzwi po czym wsadziłam klucze do torebki.
Idących w stronę windy zauważyłam Eda i Harry'ego. Chłopaki poczekali na nas z uśmiechami na ustach, a potem razem ruszyliśmy do windy. Wiedzieliśmy tylko tyle, że jedziemy na kolacje, ale nie miałam pojęcia gdzie, po co wiedziałam, przynajmniej tak mi się wydawało. W holu czekali już na nas Joe i Melissa razem z Liam'em i Sophią. Uśmiechnęli się do nas.
- To gdzie jedziemy?- spytałam.
- Tajemnica- mrugnął do mnie Frost.
Przekrzywiłam trochę głowę, uśmiechając się do niego szeroko. Po chwili dołączyli do nas Zayn, Perrie, Eleanor i Louis.
- I co nie bolą cię już plecy?- zaśmiał się blondyn, po czym oberwał ode mnie kuksańca w brzuch.
- Dziękuję Lucy- mruknął Zaza.
- Nie ma za co.
Wyszliśmy z samochodu, a boyom stojącym przed wejściem do hotelu podaliśmy nasze kluczyki od samochodów. Ulicami Paryża po zmroku prowadzi się najlepiej, cudownie oświetlone miasto. Zmieniłam bieg na piątkę, aby dogonić Joey'a, z tyłu wygłupiał się Harry z Edem, czułam się jakbym jechała z dwójką dzieci. Niall siedział przy mnie, trzymając się mocno siedzenia.
Mogliśmy się czuć jak banda idiotów, ubrani elegancko, niby zwykła kolacja, to równie dobrze mogliśmy być ubrani na luzie, ale nie. Czułam jak Horan kładzie swoją dłoń na moim kolanie, rozumiem, że chce abyśmy się roztrzaskali, próbuje mnie rozproszyć. Szybko go pacnęłam, zaśmiał się, ale wziął rękę i włączył radio.
- Błagam bez takich czułości- jęknął Harry.
- Hazz wyrwałeś jakąś laskę?- spytałam, próbując zmienić temat.
- Ja bym nie wyrwał? Trzy! Lucy, wyrwałem trzy- zaczął się śmiać i przybił rudemu żółwika.
Przewróciłam oczami i po co ja w ogóle pytałam. Zaparkowaliśmy przed wielkim budynkiem oświetlonym milionami żaróweczek. Wokół niego stało mnóstwo miniaturowych budowli, takich jak Big Ben, krzywa wieża no i różne takie. Kiedy weszliśmy do restauracji, poczułam jak chłodne powietrze na otula. Zaśmiałam się, splątałam swoje palce z palcami blondyna i ruszyliśmy w stronę stolika, który pokazał nam kelner, po usłyszeniu nazwiska Joey'a. Rozglądając się dookoła, mogłam stwierdzić, że tu jest za elegancko na trampki. Wyróżniam się. Nie pierwszy raz.
Wystrój był tu staroangielski, jeśli Joe planował takie oświadczyny, równie dobrze, mógł nas zabrać gdzieś w Anglii, a nie taszczyć, aż do samego Paryża. Usiadłam obok Niall'a i Eleanor, naprzeciwko mnie siedział Liam i bacznie mnie obserwował, uśmiechnęłam się do niego zażenowana, całą sytuacją. Zaraz będziemy musieli im gratulować i tym podobne, a ja chyba w takich sprawach jestem beznadziejna. Chyba na pewno.
Po chwili podszedł do nas kelner z chęcią odebrania od nas zamówień. Po wysłuchaniu każdego, udał się do kuchni. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Przez cały wieczór słuchałam trajkotania Perrie i Eleanor, o tym, że już niedługo premiera filmu chłopców, że nie mogą się doczekać września, Perrie wyrusza w trasę z dziewczynami, a Eleanor, po raz kolejny będzie przygotowywała się na uczelnię, tylko ja siedziałam cicho, bawiąc się widelcem, po porcelanowym talerzu.
***
Po przystawkach i daniu głównym, przyszła pora na deser. Kelnerzy przynieśli każdemu z nas cytrynową mrożoną tartę, polaną polewą czekoladową oraz bitą śmietaną. Powoli zaczęli napełniać kieliszki, czerwonym winem. Kiedy jeden z nich podszedł od tyłu do mnie, czując jego przyśpieszony oddech na swoim ramieniu, szybko zakryłam kryształ dłonią. Uśmiechnęłam sie lekko, mężczyzna przymknął oczy, przytaknął lekko głową i udał się dalej.Bądź co bądź nie chcę być nieletnią, pijaną prowadzącą samochód, który nawet nie jest wypożyczony na jej nazwisko, chyba bym wylądowała w kiciu.
We Francji panuje tradycja, że do każdego dania pija się wytrawne wino, pomimo wieku, najprawdopodobniej dzieci od piątego roku życia, już także są świetnie zapoznane z tą tradycją. Chociaż nie każdy musi jej utrzymywać, tak samo jak w Wielkiej Brytanii, mowa o tradycyjnej popołudniowej herbatce. Mieszkam tam od miesiąca i jeszcze ani razu nie piłam popołudniu herbaty.
Chwyciłam widelczyk i zaczęłam lekko skubać ciasto. Było pyszne. Poczułam czyjąś dłoń na swojej. Popatrzyłam na blondyna, w porównaniu do mnie wypił już trzy kieliszki wina, szczerze mówiąc nie wiem, czy już zaczęły na niego wpływać i jaki będzie pod ich skutkiem, ale patrzy się na mnie z miną zbitego psiaka. Oblizałam wargi, czując na nich śmietanę. Uśmiechnął się do mnie szeroko i splątał nasze palce.
Po niecałych dziesięciu minutach, gdy już każdy z nas kończył swój deser, niektórzy wygłupiając się przy tym, zwłaszcza, Hazz i Ed, loczek, właśnie, pił wino z kieliszka, z nosem w bitej śmietanie. Nagle usłyszałam lekką symfonię Uwertura Coriolan'a Ludwiga van Beethoven'a, poznałam ją ponieważ zanim jeszcze mój tata, upadł na samo dno, mogliśmy się nazywać rodziną iście szlachecką, pełna kultura. Od drugiego roku życia już mnie uczyli języka francuskiego, wysłali na lekcję baletu. Rok później zaczęłam grać na skrzypcach i fortepianie, kiedy miałam cztery lata zaczęłam brać udział w lekcjach nauki jazdy konnej, by rok później, jako pięciolatka już brać udział w zawodach, och i jeszcze wtedy mama postanowiła, abym uczyła się szermierki. A każdego wieczoru przy rodzinnej kolacji słychać było melodie Beethoven'a, Chopin'a czy Mozart'a. Także, byłam dość wykształcona i wkładano we mnie wszelkie nadzieje, do czasu, kiedy nie straciliśmy wszystkiego.
Joey porwał Melissę na parkiet i wirowali wokół siebie, jedyni na parkiecie, jeden patrzył na drugiego jak na najcenniejszy skarb. Położyłam głowę na ramieniu Horana i przyglądałam się im.
W końcu muzyka ucichła, a on padł na kolano, pokazując przy tym jej piękny pierścionek. Blondynka zakryła usta dłońmi i przyglądała się mu. Nie słyszeliśmy co mówi Joe, ale widzieliśmy ich reakcje, łzy płynące po policzkach Melissy, szeroki uśmiech Frosta, Uklęknęła obok niego, chwyciła jego twarz w dłonie i czule pocałowała, wyszeptała mu coś, pewnie potwierdzenie, czy jakoś tam, założył jej pierścionek na palec, podnieśli się i od razu zaczęli wirować wokół siebie w mocnym uścisku, a po sali rozległy się gromkie brawa.
Potem już wszystko działo się w przyśpieszeniu. Wrócili do nas, zaczęliśmy świętować, aż do zamknięcia restauracji. Wracaliśmy oświetlonymi, pięknymi i niemalże pustymi drogami Paryża, w samochodzie, słysząc bełkotanie chłopaków, którzy starali się śpiewać najlepiej jak potrafią, ale im to nie wychodziło. Boy, cieszący się jak małe dziecko, kiedy mógł odprowadzić nasz samochód, hotelowa recepcja, winda, i drzwi od apartamentu.
I wszystko znowu wróciło do normy. Rzuciłam torebkę na sofę, na której po chwili sama się położyłam z westchnięciem. Słyszałam jak Niall się śmieje do Blue i coś szepcze, a po chwili bierze mnie z kanapy i niesie do sypialni. Wybuchłam śmiechem, kiedy chłopak stracił równowagę i zderzyliśmy się z futryną. W końcu wylądowaliśmy na łóżku.
Trwało to może kilka minut, leżeliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy, czułam jak Niall głaszcze moje biodro, aż nagle zaczął mówić.
- Nie wiem, czemu, ale chce ci powiedzieć, że tego weekendu nigdy nie zapomnę- powiedział, uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam bawić się jego krawatem.
- Nigdy nie mów nigdy, nie zawsze jesteśmy w stanie wszystko zapamiętać- szepnęłam.
- Ten weekend jest najlepszy, więc nawet nie mógłbym pomyśleć, o tym, że kiedykolwiek mógłbym o nim zapomnieć, wiesz dlaczego?- spytał, a ja pokręciłam głową.- Dlatego, że zyskałem najpiękniejszą dziewczynę na świecie, która ma wielkie serduszko, w którym ja wiem, że mieści takiego kogoś jak ja, chociaż nawet nie wiem za co. Zwiedziłem Luwr, chociaż tą klapę z Leonardo da Vinci mógłbym zapomnieć- zaśmiał się- i wiem, że cię...
Zasłoniłam mu usta dłonią, przerywając, uniósł do góry brwi, uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie sądzisz, że w dzisiejszych czasach te słowa są nadużywane, tracą na wartości? Już raz sobie je powiedzieliśmy, może teraz udowodnijmy nasze uczucia i nie wypowiadajmy ich, do czasu, aż kiedy będą niezbędne, niech będą wyjątkowe, niech będą tylko nasze- szepnęłam i pocałowałam go krótko w usta.
***
Obudził mnie dzwonek telefonu, podniosłam głowę i sięgnęłam po hotelowy aparat po czym przyłożyłam go sobie do ucha.- Bonjour, Mme Cane- usłyszałam po drugiej stronie.
(fran.Dzień dobry, pani Cane)
Westchnęłam, przetarłam oczy i zmierzwiłam sobie włosy.
- Bonjour- odpowiedziałam- pour qui j'ai demandé de réveil?- spytałam.
(fran. Dzień dobry, na którą prosiłam budzenie?)
- A huit heures et demie, mademoiselle- powiedział cichy głos.
(fran.Na ósmą trzydzieści)
- Quelle heure est-il?
(fran. A która jest?)
- Huit cent vingt-neuf madame- naprawdę zaczyna mnie już irytować ten akcent.
(fran.Ośma dwadzieścia dziewięć, proszę pani)
- Merci- jęknęłam.
(fran.Dziękuję)
- Bonne journée- i głuchy telefon.
(fran.Miłego dnia)
Rozciągnęłam się i opadłam bezwładnie na drugą stronę łóżka, jest zimna. Zaraz. A gdzie Niall? Podniosłam się szybko i w jego za dużej koszuli szybko pobiegłam do salonu. Przekroczyłam próg, a w kuchni zobaczyłam go stojącego tyłem do mnie i szykującego śniadanie. Był już ubrany i uszykowany, westchnęłam cicho i wróciłam do sypialni, aby się ubrać, dopóki jeszcze mnie nie widział.
Wyjęłam z walizki, białą bokserkę, krótkie, dżinsowe spodenki i marynarkę z wzorem w zielone liście. Poszłam do łazienki, związałam włosy w niesfornego koka, nałożyłam na twarz BBcremu, wymalowałam lekko rzęsy, wyszorowałam zęby, po czym wymalowałam lekko usta. Uśmiechnęłam się do siebie, wróciłam do pokoju, schowałam do walizki kosmetyczkę, chwyciłam czarne vansy i założyłam, zamieniam się w Lou, już też zapominam o skarpetkach. Na nadgarstku zawinęłam skórzaną bransoletkę, użyłam swoich ulubionych waniliowych perfum, zaczęłam chodzić po pokoju, zbierając po kolei nasze rzeczy chowając do walizek. Kiedy w końcu skończyłam, zapięłam je obie. Do torebki, wrzuciłam klucze od swojego samochodu, klucze od wypożyczonego samochodu, dokumenty, prawo jazdy, paszport, portfel, telefon, pomadkę i mgiełkę zapchową.
Położyłam ją na łóżku i w końcu wyszłam do kuchni, blondyn uśmiechnął się do mnie i pomachał. Odwzajemniłam gest, pocałowałam go lekko w policzek. Spojrzałam na nasze śniadanie, zaśmiałam się.
- Byłeś w McDonaldzie?- spytałam zdziwiona.
- Miałem ochotę na McMuffina- uśmiechnął się i objął mnie od tyłu.
- Z czym?
- Jako i bekon, dla ciebie taki sam, zamówiłem też z restauracji musli z owocami, w lodówce są kawy mrożone, karmelowe, bo tylko takie lubisz, widzisz pamiętam, i jeszcze McFlurry czekoladowe.- Pocałował mnie w obojczyk.
- I to wszystko na śniadanie?- zaniemówiłam.- To ile musimy zjeść na obiad?- uśmiechnęłam się odwracając do niego.
- Ty mi wystarczysz- zaśmiał się, i objął mnie dłońmi w biodrach.
- Nie wiem, czy jestem wystarczająco smaczna panie Horan.
- Och, niech się pani o to nie martwi panno Cane, jest pani jak smakowity kąsek.
- Porównujesz mnie do potrawy z McDonalda?- oburzyłam się.
- Nie- zaczął się śmiać i pocałował mnie w usta.
Wzięliśmy nasze śniadania do salonu, usiedliśmy wygodnie, włączyliśmy wiadomości plotkarskie i zaczęliśmy się rozkoszować przyjemnym porankiem, kiedy to reszta naszych przyjaciół zapewne jeszcze śpi.
- Dobre to- mlasnęłam kiedy skończyłam jeść kaloryczną bułę.
- Nigdy nie jadłaś?- spytał niedowierzająco.
Pokręciłam przecząco głową, biorąc się z miskę musli, całe szczęście coś zdrowego, w sumie i tak zaraz czekają na nas lody i kawa, ale musli z owocami to jedno z najlepszych śniadań, jak dla mnie.
- Nie, w Seattle, mieliśmy z Mattem zasadę, jeśli jemy coś na mieście to idziemy po bajgle z truskawkami u Bill'a. Były takie puszyste i mięciutkie, ostatnio jadłam je, hmm, w dzień, który poznałam Melissę- uśmiechnęłam się smutno.
- Brakuje ci tych bajgli?
- Może nie ich, ale Billa'a i Jen, zawsze jakoś potrafili postawić mnie na nogi, pocieszali, byli jak tacy rodzice chrzestni- zaśmiałam się i władowałam sobie łyżkę musli.
- I nie pomogli ci?
- Sami ledwo wiązali koniec z końcem, ale wspierali mnie podczas odwyku i w ogóle, byli jak anioły, kiedy szłam na dno, oni zawsze ciągnęli mnie ku górze.
- Ty jesteś moim aniołem.
- A ty moim- szepnęłam i pocałowałam go lekko w policzek.
Zebrałam nasze naczynia i poszłam do kuchni, wsadziłam wszystko do zmywarki, wyjęłam z lodówki, lody i wróciłam do Niall'a, który pochłonięty był w oglądaniu wiadomości, spojrzałam na telewizor, gdzie pojawiło się nasze zdjęcie z muzeum, podałam chłopakowi lody i z wytrzeszczonymi oczami przyglądałam się kolejnym zdjęciom.
- No to szybko się dowiedzieli- prychnęłam i zatopiłam łyżeczkę w czekoladowej masie.
***
Po godzinie usłyszałam pukanie do drzwi. Właśnie pakowałam miski Blue, do walizki, więc sądziłam, ze Niall pójdzie otworzyć. No, ale na marne, chłopak dalej przyglądał się wiadomościom. Przechodząc obok niego, trzepnęłam go lekko w głowę. Od kluczyłam drzwi i popatrzyłam na boy'a, który trzymał w dłoni smycz labradora.Odebrałam ją od niego, a pies od razu poleciał na sofę do Horana.
- Merci- powiedziałam z uśmiechem, wręczyłam mu pięć euro i zamknęłam drzwi- Niall, zbieraj się, za chwilę powinniśmy być na lotnisku- mruknęłam.
Chłopak wyszedł z sypialni, ciągnąc za sobą walizki, a w zębach trzymając pasek od mojej torebki. Pokręciłam głową, wzięłam ją od niego, chwyciłam smycz Blupie'ego i klucze od pokoju.
Zjechaliśmy na dół, gdzie już wygodnie na sofie siedziała Perrie, a z nią Zayn. Państwo punktualni. Uśmiechnęliśmy się do nich, szybko oddałam klucze, podpisaliśmy parę kwitków i dołączyliśmy do naszych przyjaciół.
Na lotnisku nie było dużego ruchu, wszystko szło dokładnie tak jak w szwajcarskim zegarku. Tym razem wszyscy udaliśmy się na osobiste kontrole, aby wszystko szybciej poszło.
Kiedy już mieliśmy wsiadać do samolotu, zatrzymał nas jeden z pracowników i poprosił chłopców o zdjęcie, zaśmiałam się i razem z Sophią weszłyśmy na pokład. Upięłam Blue w jego tymczasowym kojcu i sama usadowiłam się na wygodnej kanapie, a na przeciwko mnie usiadł uśmiechnięty od ucha do ucha Ed. Odwzajemniłam gest, a jego telefon zaczął dzwonić.
Skrępowana zaczęłam poprawiać sobie włosy. Jeden kosmyk tu, drugi tam, jeszcze inny tam i siam, aż w końcu zrezygnowana zostawiłam je tak jak są. Po kilku minutach dołączyli do nas chłopcy, wszyscy szybko opadli na siedzenia, Harry naprzeciwko Niall'a, który siedział przy mnie i już obejmował ramieniem, siedzieliśmy na sofach w przejściu, a cała reszta na wygodnych sofach zajmujących całą szerokość kabiny. Wiem, że lot jest krótki, ale oparłam głowę na ramieniu Horana i odpłynęłam.
[Niall Horan]
- Podobały jej się róże?- usłyszałem loczka.
Oderwałem wzrok od śpiącej Lucy i spojrzałem w jego zielone oczy, uśmiechnąłem się lekko i przytaknąłem.
- Której lasce, by nie spodobały się róże i to jeszcze w tak niespodziewanych miejscach?- zaśmiał się Ed.
- Stary, jak ona w piątek rano jechała na tą uczelnię, to myślałem, ze nie wyrobię, jeszcze nigdy nie jechałem tak szybko, słowo daję, a tam w tej kwiaciarni, to chyba by mnie szlag trafił, gdyby nie to, że obsługiwała mnie całkiem niezła laska- mówił Harry.
- W ogóle to dzięki stary, nie wiem co bym bez ciebie zrobił- szepnąłem.
- Nie masz za co, od czego są przyjaciele, ty dla mnie zrobiłbyś to samo- uśmiechnął się.
- Bez dwóch zdań- odpowiedziałem i objąłem mocniej rudowłosą.
Przyglądałem się jej różowym ustom i białej skórze, jak spokojnie spała oparta o moje ramię i nagle zdałem sobie sprawę, że nie wiem co bym zrobił, gdyby mi nie wybaczyła, gdyby po prostu wtedy wyszła, mówiąc, że nie chce mnie znać, gdyby zostawiła mnie tam na tym balkonie od razu bym się rzucił w przepaść, nie widząc już sensu życia.
Życie jest ciężkie, trudne, a zarazem kruche, kruche jak porcelanowa laleczka, jeden zły ruch i już tracisz kolejkę, to jedna wielka szachownica, a ruchy nie wykonuję ja sam, ona wykonuje je za mnie i wiem, że pójdę za nią na koniec świata.
[Lucy Cane]
Obudziłam się kiedy podchodziliśmy do lądowania. Podniosłam się lekko i przetarłam oczy dłonią. Spojrzałam na blondyna, który, właśnie o czymś zawzięcie rozmawiał z Louisem i Hazzą.
Koła potoczyły się po asfalcie, rozległo się klaskanie, a Niall od razu speszony spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam sie lekko do niego i zaczęłam odpinać pasy. Stewardessa, przyszła do nas uprzejmie dziękując za lot. Odpięłam Blue, chwyciłam swoją torebkę, zwiesiłam ją na ramię i chwyciłam smycz Blue.
- Nie mogą znaleźć naszych bagaży- jęknęła Perrie.
Objęłam ją ramieniem wokół szyi i przytuliłam. Patrzyłam na Zayn'a, który był nieco poddenerwowany, staliśmy przy taśmie czekając na swoje bagaże, kiedy wyjechały moje i Niall'a. Odetchnęłam, a chłopak chwycił je z taśmy, zostały tylko Edwards i Malika.
- Hej, na pewno się znajdą- uśmiechnęłam się do niej.
Dziewczyna przytuliła się mocniej do mnie, cała reszta poszła właśnie po kawy, zakładając, że jeszcze trochę tu posiedzimy, aż do czasu kiedy się nie znajdą.
- Przepraszam, czy pan Malik?- usłyszałam głośny, piskliwy głosik.
Chłopak się odwrócił w jego stronę i zobaczył niską, brunetkę ubraną w mundurek lotniska.
- Tak- sapnął.
- Bardzo mi przykro, ale z nieznanych mi powodów, państwa bagaże nie zostały załadowane i znajdują się obecnie na jednym z lotnisk w Paryżu.
Dziewczyna jęknęła, a chłopak syknął na nią:
- Mam nadzieję, że za parę godzin, będą dostarczone do naszego domu, adres jest w papierach i zapisany na niej.
Odwrócił się i zaczął iść w stronę wyjścia. Uśmiechnęłam się lekko do kobiety, Perrie dogoniła Mulata i zaczęła go uspokajać, a my udaliśmy się do samochodu. Harry i Ed stali już przy moim BMW i czekali na nas. Odblokowałam drzwi, władowaliśmy bagaże i ruszyliśmy autostradą w stronę domu.
- Lucy możesz podwieźć mnie do domu?- spytał Ed.
- Jasne, tylko mnie poprowadź- uśmiechnęłam się.
Po dwudziestu minutach zatrzymałam się przed domem rudego. Podziękował nam za weekend, oraz zaprosił nas do siebie, abyśmy kiedyś do niego wpadli. Wziął swoją walizkę i zniknął za drzwiami.
Ruszyłam, tym razem nieco szybciej upewniając się, że nikt nie jedzie z naprzeciwka. Dopiero dwunasta, a ja już padam, podróże naprawdę są wyczerpujące. A jeszcze dzisiaj mamy zjawić się na planie do teledysku.
____________________________________________
O Boże, zawaliłam :o
Przepraszam was kochani, za to, że rozdział nie pojawił się tydzień temu, ale nie wyrobiłam i w tygodniu miałam taki nawał, że sądziłam, że dojdzie do klęski i zawieszę bloga, ale udało się, zdobyłam trochę czasu i teraz obiecuję, rozdziały będą pojawiać się regularnie. Co sobotę! A nawet częściej jak mi się uda! Naprawdę was przepraszam! Zaległości na waszych rozdziałach, postaram się jak najszybciej nadrobić :)
Poza tym wiem, że rozdział mi cholernie denny i nudny, ale nie nie wiedziałam jak zapchać tę dziurę między ostatnim, a kolejnymi rozdziałami, bo na tamte już mam konkretne plany :)
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zagląda, a w ogóle to dobiliśmy do dziesięciu tysięcy wyświetleń, dziękuję kochani jesteście niesamowici <3
A kto wczoraj świętował urodziny Niallerka? Ja cały czas oglądałam śmieszne momenty z jego udziałem i przejrzałam wszystkie zdjęcia na TT i IG, no i trochę powspominałam z XF :D
Okej kończę :D
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Taka prosta zasada *.*AJ LOF JU GAJS <3 :D
~Evil Queen.