niedziela, 14 września 2014

Rozdział 16.

- Lucy, chodź musimy już wychodzić- usłyszałam Niall'a.
Przewróciłam oczami i zaczęłam malować rzęsy, po chwili na usta nałożyłam odrobinę szminki, uśmiechnęłam się. Biały bralet co chwilę uciekał mi do góry, więc postanowiłam go wsadzić w środek kwiecistej beżowej spódniczki, na ramiona zarzuciłam tego samego koloru marynarkę. Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę walizki. Wyciągnęłam z niej białe conversy, zawiązałam je, przejrzałam się w lustrze, lekko krzywiąc na widok rozpuszczonych włosów, chwyciłam frotkę z szafki i związałam je w niesfornego koka. Użyłam swoich ulubionych perfum, a do torebki włożyłam komórkę, portfel z dokumentami, paszport, klucze od samochodu i błyszczyk.
Wyszłam z sypialni do salonu, w którym przed lustrem z zawiązaniem krawatu męczył się Horan. Zaśmiałam się do niego na ten widok, podeszłam do niego i zaczęłam robić pętelkę. Obserwował mnie przy tym, jakbym była z innego świata, kiedy skończyłam, popatrzyłam mu w oczy, w których były widoczne iskierki szczęścia. Pocałowałam go krótko w usta, poprawiłam torebkę na ramieniu. Ruszyliśmy w stronę drzwi. Pogłaskałam Blue za uchem i wyszliśmy na korytarz, zakluczyłam drzwi po czym wsadziłam klucze do torebki.
Idących w stronę windy zauważyłam Eda i Harry'ego. Chłopaki poczekali na nas z uśmiechami na ustach, a potem razem ruszyliśmy do windy. Wiedzieliśmy tylko tyle, że jedziemy na kolacje, ale nie miałam pojęcia gdzie, po co wiedziałam, przynajmniej tak mi się wydawało. W holu czekali już na nas Joe i Melissa razem z Liam'em i Sophią. Uśmiechnęli się do nas.
- To gdzie jedziemy?- spytałam.
- Tajemnica- mrugnął do mnie Frost.
Przekrzywiłam trochę głowę, uśmiechając się do niego szeroko. Po chwili dołączyli do nas Zayn, Perrie, Eleanor i Louis.
- I co nie bolą cię już plecy?- zaśmiał się blondyn, po czym oberwał ode mnie kuksańca w brzuch.
- Dziękuję Lucy- mruknął Zaza.
- Nie ma za co.
Wyszliśmy z samochodu, a boyom stojącym przed wejściem do hotelu podaliśmy nasze kluczyki od samochodów. Ulicami Paryża po zmroku prowadzi się najlepiej, cudownie oświetlone miasto. Zmieniłam bieg na piątkę, aby dogonić Joey'a, z tyłu wygłupiał się Harry z Edem, czułam się jakbym jechała z dwójką dzieci. Niall siedział przy mnie, trzymając się mocno siedzenia.
Mogliśmy się czuć jak banda idiotów, ubrani elegancko, niby zwykła kolacja, to równie dobrze mogliśmy być ubrani na luzie, ale nie. Czułam jak Horan kładzie swoją dłoń na moim kolanie, rozumiem, że chce abyśmy się roztrzaskali, próbuje mnie rozproszyć. Szybko go pacnęłam, zaśmiał się, ale wziął rękę i włączył radio.
- Błagam bez takich czułości- jęknął Harry.
- Hazz wyrwałeś jakąś laskę?- spytałam, próbując zmienić temat.
- Ja bym nie wyrwał? Trzy! Lucy, wyrwałem trzy- zaczął się śmiać i przybił rudemu żółwika.
Przewróciłam oczami i po co ja w ogóle pytałam. Zaparkowaliśmy przed wielkim budynkiem oświetlonym milionami żaróweczek. Wokół niego stało mnóstwo miniaturowych budowli, takich jak Big Ben, krzywa wieża no i różne takie. Kiedy weszliśmy do restauracji, poczułam jak chłodne powietrze na otula. Zaśmiałam się, splątałam swoje palce z palcami blondyna i ruszyliśmy w stronę stolika, który pokazał nam kelner, po usłyszeniu nazwiska Joey'a. Rozglądając się dookoła, mogłam stwierdzić, że tu jest za elegancko na trampki. Wyróżniam się. Nie pierwszy raz.
Wystrój był tu staroangielski, jeśli Joe planował takie oświadczyny, równie dobrze, mógł nas zabrać gdzieś w Anglii, a nie taszczyć, aż do samego Paryża. Usiadłam obok Niall'a i Eleanor, naprzeciwko mnie siedział Liam i bacznie mnie obserwował, uśmiechnęłam się do niego zażenowana, całą sytuacją. Zaraz będziemy musieli im gratulować i tym podobne, a ja chyba w takich sprawach jestem beznadziejna. Chyba na pewno.
Po chwili podszedł do nas kelner z chęcią odebrania od nas zamówień. Po wysłuchaniu każdego, udał się do kuchni. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Przez cały wieczór słuchałam trajkotania Perrie i Eleanor, o tym, że już niedługo premiera filmu chłopców, że nie mogą się doczekać września, Perrie wyrusza w trasę z dziewczynami, a Eleanor, po raz kolejny będzie przygotowywała się na uczelnię, tylko ja siedziałam cicho, bawiąc się widelcem, po porcelanowym talerzu.
***
Po przystawkach i daniu głównym, przyszła pora na deser. Kelnerzy przynieśli każdemu z nas cytrynową mrożoną tartę, polaną polewą czekoladową oraz bitą śmietaną. Powoli  zaczęli napełniać kieliszki, czerwonym winem. Kiedy jeden z nich podszedł od tyłu do mnie, czując jego przyśpieszony oddech na swoim ramieniu, szybko zakryłam kryształ dłonią. Uśmiechnęłam sie lekko, mężczyzna przymknął oczy, przytaknął lekko głową i udał się dalej.
Bądź co bądź nie chcę być nieletnią, pijaną prowadzącą samochód, który nawet nie jest wypożyczony na jej nazwisko, chyba bym wylądowała w kiciu.
We Francji panuje tradycja, że do każdego dania pija się wytrawne wino, pomimo wieku, najprawdopodobniej dzieci od piątego roku życia, już także są świetnie zapoznane z tą tradycją. Chociaż nie każdy musi jej utrzymywać, tak samo jak w Wielkiej Brytanii, mowa o tradycyjnej popołudniowej herbatce. Mieszkam tam od miesiąca i jeszcze ani razu nie piłam popołudniu herbaty.
Chwyciłam widelczyk i zaczęłam lekko skubać ciasto. Było pyszne. Poczułam czyjąś dłoń na swojej. Popatrzyłam na blondyna, w porównaniu do mnie wypił już trzy kieliszki wina, szczerze mówiąc nie wiem, czy już zaczęły na niego wpływać i jaki będzie pod ich skutkiem, ale patrzy się na mnie z miną zbitego psiaka. Oblizałam wargi, czując na nich śmietanę. Uśmiechnął się do mnie szeroko i splątał nasze palce.
Po niecałych dziesięciu minutach, gdy już każdy z nas kończył swój deser, niektórzy wygłupiając się przy tym, zwłaszcza, Hazz i Ed, loczek, właśnie, pił wino z kieliszka, z nosem w bitej śmietanie. Nagle usłyszałam lekką symfonię Uwertura Coriolan'a Ludwiga van Beethoven'a, poznałam ją ponieważ zanim jeszcze mój tata, upadł na samo dno, mogliśmy się nazywać rodziną iście szlachecką, pełna kultura. Od drugiego roku życia już mnie uczyli języka francuskiego, wysłali na lekcję baletu. Rok później zaczęłam grać na skrzypcach i fortepianie, kiedy miałam cztery lata zaczęłam brać udział w lekcjach nauki jazdy konnej, by rok później, jako pięciolatka już brać udział w zawodach, och i jeszcze wtedy mama postanowiła, abym uczyła się szermierki. A każdego wieczoru przy rodzinnej kolacji słychać było melodie Beethoven'a, Chopin'a czy Mozart'a.  Także, byłam dość wykształcona i wkładano we mnie wszelkie nadzieje, do czasu, kiedy nie straciliśmy wszystkiego.
Joey porwał Melissę na parkiet i wirowali wokół siebie, jedyni na parkiecie, jeden patrzył na drugiego jak na najcenniejszy skarb. Położyłam głowę na ramieniu Horana i przyglądałam się im.
W końcu muzyka ucichła, a on padł na kolano, pokazując przy tym jej piękny pierścionek. Blondynka zakryła usta dłońmi i przyglądała się mu. Nie słyszeliśmy co mówi Joe, ale widzieliśmy ich reakcje, łzy płynące po policzkach Melissy, szeroki uśmiech Frosta, Uklęknęła obok niego, chwyciła jego twarz w dłonie i czule pocałowała, wyszeptała mu coś, pewnie potwierdzenie, czy jakoś tam, założył jej pierścionek na palec, podnieśli się i od razu zaczęli wirować wokół siebie w mocnym uścisku, a po sali rozległy się gromkie brawa.
Potem już wszystko działo się w przyśpieszeniu. Wrócili do nas, zaczęliśmy świętować, aż do zamknięcia restauracji. Wracaliśmy oświetlonymi, pięknymi i niemalże pustymi drogami Paryża, w samochodzie, słysząc bełkotanie chłopaków, którzy starali się śpiewać najlepiej jak potrafią, ale im to nie wychodziło. Boy, cieszący się jak małe dziecko, kiedy mógł odprowadzić nasz samochód, hotelowa recepcja, winda, i drzwi od apartamentu.
I wszystko znowu wróciło do normy. Rzuciłam torebkę na sofę, na której po chwili sama się położyłam z westchnięciem. Słyszałam jak Niall się śmieje do Blue i coś szepcze, a po chwili bierze mnie z kanapy i niesie do sypialni. Wybuchłam śmiechem, kiedy chłopak stracił równowagę i zderzyliśmy się z futryną. W końcu wylądowaliśmy na łóżku.
Trwało to może kilka minut, leżeliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy, czułam jak Niall głaszcze moje biodro, aż nagle zaczął mówić.
- Nie wiem, czemu, ale chce ci powiedzieć, że tego weekendu nigdy nie zapomnę- powiedział, uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam bawić się jego krawatem.
- Nigdy nie mów nigdy, nie zawsze jesteśmy w stanie wszystko zapamiętać- szepnęłam.
- Ten weekend jest najlepszy, więc nawet nie mógłbym pomyśleć, o tym, że kiedykolwiek mógłbym o nim zapomnieć, wiesz dlaczego?- spytał, a ja pokręciłam głową.- Dlatego, że zyskałem najpiękniejszą dziewczynę na świecie, która ma wielkie serduszko, w którym ja wiem, że mieści takiego kogoś jak ja, chociaż nawet nie wiem za co. Zwiedziłem Luwr, chociaż tą klapę z Leonardo da Vinci mógłbym zapomnieć- zaśmiał się- i wiem, że cię...
Zasłoniłam mu usta dłonią, przerywając, uniósł do góry brwi, uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie sądzisz, że w dzisiejszych czasach te słowa są nadużywane, tracą na wartości? Już raz sobie je powiedzieliśmy, może teraz udowodnijmy nasze uczucia i nie wypowiadajmy ich, do czasu, aż kiedy będą niezbędne, niech będą wyjątkowe, niech będą tylko nasze- szepnęłam i pocałowałam go krótko w usta.
***
Obudził mnie dzwonek telefonu, podniosłam głowę i sięgnęłam po hotelowy aparat po czym przyłożyłam go sobie do ucha.
- Bonjour, Mme Cane- usłyszałam po drugiej stronie.
(fran.Dzień dobry, pani Cane)
Westchnęłam, przetarłam oczy i zmierzwiłam sobie włosy.
- Bonjour- odpowiedziałam- pour qui j'ai demandé de réveil?- spytałam.
(fran. Dzień dobry, na którą prosiłam budzenie?)
- A huit heures et demie, mademoiselle- powiedział cichy głos.
(fran.Na ósmą trzydzieści)
- Quelle heure est-il?
(fran. A która jest?)
- Huit cent vingt-neuf madame- naprawdę zaczyna mnie już irytować ten akcent.
(fran.Ośma dwadzieścia dziewięć, proszę pani)
- Merci- jęknęłam.
(fran.Dziękuję)
- Bonne journée- i głuchy telefon.
(fran.Miłego dnia)
Rozciągnęłam się i opadłam bezwładnie na drugą stronę łóżka, jest zimna. Zaraz. A gdzie Niall? Podniosłam się szybko i w jego za dużej koszuli szybko pobiegłam do salonu. Przekroczyłam próg, a w kuchni zobaczyłam go stojącego tyłem do mnie i szykującego śniadanie. Był już ubrany i uszykowany, westchnęłam cicho i wróciłam do sypialni, aby się ubrać, dopóki jeszcze mnie nie widział.
Wyjęłam z walizki, białą bokserkę, krótkie, dżinsowe spodenki i marynarkę z wzorem w zielone liście. Poszłam do łazienki, związałam włosy w niesfornego koka, nałożyłam na twarz BBcremu, wymalowałam lekko rzęsy, wyszorowałam zęby, po czym wymalowałam lekko usta. Uśmiechnęłam się do siebie, wróciłam do pokoju, schowałam do walizki kosmetyczkę, chwyciłam czarne vansy i założyłam, zamieniam się w Lou, już też zapominam o skarpetkach. Na nadgarstku zawinęłam skórzaną bransoletkę, użyłam swoich ulubionych waniliowych perfum, zaczęłam chodzić po pokoju, zbierając po kolei nasze rzeczy chowając do walizek. Kiedy w końcu skończyłam, zapięłam je obie. Do torebki, wrzuciłam klucze od swojego samochodu, klucze od wypożyczonego samochodu, dokumenty, prawo jazdy, paszport, portfel, telefon, pomadkę i mgiełkę zapchową.
Położyłam ją na łóżku i w końcu wyszłam do kuchni, blondyn uśmiechnął się do mnie i pomachał. Odwzajemniłam gest, pocałowałam go lekko w policzek. Spojrzałam na nasze śniadanie, zaśmiałam się.
- Byłeś w McDonaldzie?- spytałam zdziwiona.
- Miałem ochotę na McMuffina- uśmiechnął się i objął mnie od tyłu.
- Z czym?
- Jako i bekon, dla ciebie taki sam, zamówiłem też z restauracji musli z owocami, w lodówce są kawy mrożone, karmelowe, bo tylko takie lubisz, widzisz pamiętam, i jeszcze McFlurry czekoladowe.- Pocałował mnie w obojczyk.
- I to wszystko na śniadanie?- zaniemówiłam.- To ile musimy zjeść na obiad?- uśmiechnęłam się odwracając do niego.
- Ty mi wystarczysz- zaśmiał się, i objął mnie dłońmi w biodrach.
- Nie wiem, czy jestem wystarczająco smaczna panie Horan.
- Och, niech się pani o to nie martwi panno Cane, jest pani jak smakowity kąsek.
- Porównujesz mnie do potrawy z McDonalda?- oburzyłam się.
- Nie- zaczął się śmiać i pocałował mnie w usta.
Wzięliśmy nasze śniadania do salonu, usiedliśmy wygodnie, włączyliśmy wiadomości plotkarskie i zaczęliśmy się rozkoszować przyjemnym porankiem, kiedy to reszta naszych przyjaciół zapewne jeszcze śpi.
- Dobre to- mlasnęłam kiedy skończyłam jeść kaloryczną bułę.
- Nigdy nie jadłaś?- spytał niedowierzająco.
Pokręciłam przecząco głową, biorąc się z miskę musli, całe szczęście coś zdrowego, w sumie i tak zaraz czekają na nas lody i kawa, ale musli z owocami to jedno z najlepszych śniadań, jak dla mnie.
- Nie, w Seattle, mieliśmy z Mattem zasadę, jeśli jemy coś na mieście to idziemy po bajgle z truskawkami u Bill'a. Były takie puszyste i mięciutkie, ostatnio jadłam je, hmm, w dzień, który poznałam Melissę- uśmiechnęłam się smutno.
- Brakuje ci tych bajgli?
- Może nie ich, ale Billa'a i Jen, zawsze jakoś potrafili postawić mnie na nogi, pocieszali, byli jak tacy rodzice chrzestni- zaśmiałam się i władowałam sobie łyżkę musli.
- I nie pomogli ci?
- Sami ledwo wiązali koniec z końcem, ale wspierali mnie podczas odwyku i w ogóle, byli jak anioły, kiedy szłam na dno, oni zawsze ciągnęli mnie ku górze.
- Ty jesteś moim aniołem.
- A ty moim- szepnęłam i pocałowałam go lekko w policzek.
Zebrałam nasze naczynia i poszłam do kuchni, wsadziłam wszystko do zmywarki, wyjęłam z lodówki, lody i wróciłam do Niall'a, który pochłonięty był w oglądaniu wiadomości, spojrzałam na telewizor, gdzie pojawiło się nasze zdjęcie z muzeum, podałam chłopakowi lody i z wytrzeszczonymi oczami przyglądałam się kolejnym zdjęciom.
- No to szybko się dowiedzieli- prychnęłam i zatopiłam łyżeczkę w czekoladowej masie.
***
Po godzinie usłyszałam pukanie do drzwi. Właśnie pakowałam miski Blue, do walizki, więc sądziłam, ze Niall pójdzie otworzyć. No, ale na marne, chłopak dalej przyglądał się wiadomościom. Przechodząc obok niego, trzepnęłam go lekko w głowę. Od kluczyłam drzwi i popatrzyłam na boy'a, który trzymał w dłoni smycz labradora.
Odebrałam ją od niego, a pies od razu poleciał na sofę do Horana.
- Merci- powiedziałam z uśmiechem, wręczyłam mu pięć euro i zamknęłam drzwi- Niall, zbieraj się, za chwilę powinniśmy być na lotnisku- mruknęłam.
Chłopak wyszedł z sypialni, ciągnąc za sobą walizki, a w zębach trzymając pasek od mojej torebki. Pokręciłam głową, wzięłam ją od niego, chwyciłam smycz Blupie'ego i klucze od pokoju.
Zjechaliśmy na dół, gdzie już wygodnie na sofie siedziała Perrie, a z nią Zayn. Państwo punktualni. Uśmiechnęliśmy się do nich, szybko oddałam klucze, podpisaliśmy parę kwitków i dołączyliśmy do naszych przyjaciół.
Na lotnisku nie było dużego ruchu, wszystko szło dokładnie tak jak w szwajcarskim zegarku. Tym razem wszyscy udaliśmy się na osobiste kontrole, aby wszystko szybciej poszło.
Kiedy już mieliśmy wsiadać do samolotu, zatrzymał nas jeden z pracowników i poprosił chłopców o zdjęcie, zaśmiałam się i razem z Sophią weszłyśmy na pokład. Upięłam Blue w jego tymczasowym kojcu  i sama usadowiłam się na wygodnej kanapie, a na przeciwko mnie usiadł uśmiechnięty od ucha do ucha Ed. Odwzajemniłam gest, a jego telefon zaczął dzwonić.
Skrępowana zaczęłam poprawiać sobie włosy. Jeden kosmyk tu, drugi tam, jeszcze inny tam i siam, aż w końcu zrezygnowana zostawiłam je tak jak są. Po kilku minutach dołączyli do nas chłopcy, wszyscy szybko opadli na siedzenia, Harry naprzeciwko Niall'a, który siedział przy mnie i już obejmował ramieniem, siedzieliśmy na sofach w przejściu, a cała reszta na wygodnych sofach zajmujących całą szerokość kabiny. Wiem, że lot jest krótki, ale oparłam głowę na ramieniu Horana i odpłynęłam.
[Niall Horan]
- Podobały jej się róże?- usłyszałem loczka.
Oderwałem wzrok od śpiącej Lucy i spojrzałem w jego zielone oczy, uśmiechnąłem się lekko i przytaknąłem.
- Której lasce, by nie spodobały się róże i to jeszcze w tak niespodziewanych miejscach?- zaśmiał się Ed.
- Stary, jak ona w piątek rano jechała na tą uczelnię, to myślałem, ze nie wyrobię, jeszcze nigdy nie jechałem tak szybko, słowo daję, a tam w tej kwiaciarni, to chyba by mnie szlag trafił, gdyby nie to, że obsługiwała mnie całkiem niezła laska- mówił Harry.
- W ogóle to dzięki stary, nie wiem co bym bez ciebie zrobił- szepnąłem.
- Nie masz za co, od czego są przyjaciele, ty dla mnie zrobiłbyś to samo- uśmiechnął się.
- Bez dwóch zdań- odpowiedziałem i objąłem mocniej rudowłosą.
Przyglądałem się jej różowym ustom i białej skórze, jak spokojnie spała oparta o moje ramię i nagle zdałem sobie sprawę, że nie wiem co bym zrobił, gdyby mi nie wybaczyła, gdyby po prostu wtedy wyszła, mówiąc, że nie chce mnie znać, gdyby zostawiła mnie tam na tym balkonie od razu bym się rzucił w przepaść, nie widząc już sensu życia.
Życie jest ciężkie, trudne, a zarazem kruche, kruche jak porcelanowa laleczka, jeden zły ruch i już tracisz kolejkę, to jedna wielka szachownica, a ruchy nie wykonuję ja sam, ona wykonuje je za mnie i wiem, że pójdę za nią na koniec świata.
[Lucy Cane]
Obudziłam się kiedy podchodziliśmy do lądowania. Podniosłam się lekko i przetarłam oczy dłonią. Spojrzałam na blondyna, który, właśnie o czymś zawzięcie rozmawiał z Louisem i Hazzą.
Koła potoczyły się po asfalcie, rozległo się klaskanie, a Niall od razu speszony spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam sie lekko do niego i zaczęłam odpinać pasy. Stewardessa, przyszła do nas uprzejmie dziękując za lot. Odpięłam Blue, chwyciłam swoją torebkę, zwiesiłam ją na ramię i chwyciłam smycz Blue.
- Nie mogą znaleźć naszych bagaży- jęknęła Perrie.
Objęłam ją ramieniem wokół szyi i przytuliłam. Patrzyłam na Zayn'a, który był nieco poddenerwowany, staliśmy przy taśmie czekając na swoje bagaże, kiedy wyjechały moje i Niall'a. Odetchnęłam, a chłopak chwycił je z taśmy, zostały tylko Edwards i Malika.
- Hej, na pewno się znajdą- uśmiechnęłam się do niej.
Dziewczyna przytuliła się mocniej do mnie, cała reszta poszła właśnie po kawy, zakładając, że jeszcze trochę tu posiedzimy, aż do czasu kiedy się nie znajdą.
- Przepraszam, czy pan Malik?- usłyszałam głośny, piskliwy głosik.
Chłopak się odwrócił w jego stronę i zobaczył niską, brunetkę ubraną w mundurek lotniska.
- Tak- sapnął.
- Bardzo mi przykro, ale z nieznanych mi powodów, państwa bagaże nie zostały załadowane i znajdują się obecnie na jednym z lotnisk w Paryżu.
Dziewczyna jęknęła, a chłopak syknął na nią:
- Mam nadzieję, że za parę godzin, będą dostarczone do naszego domu, adres jest w papierach i zapisany na niej.
Odwrócił się i zaczął iść w stronę wyjścia. Uśmiechnęłam się lekko do kobiety, Perrie dogoniła Mulata i zaczęła go uspokajać, a my udaliśmy się do samochodu. Harry i Ed stali już przy moim BMW i czekali na nas. Odblokowałam drzwi, władowaliśmy bagaże i ruszyliśmy autostradą w stronę domu.
- Lucy możesz podwieźć mnie do domu?- spytał Ed.
- Jasne, tylko mnie poprowadź- uśmiechnęłam się.
Po dwudziestu minutach  zatrzymałam się przed domem rudego. Podziękował nam za weekend, oraz zaprosił nas do siebie, abyśmy kiedyś do niego wpadli. Wziął swoją walizkę i zniknął za drzwiami.
Ruszyłam, tym razem nieco szybciej upewniając się, że nikt nie jedzie z naprzeciwka. Dopiero dwunasta, a ja już padam, podróże naprawdę są wyczerpujące. A jeszcze dzisiaj mamy zjawić się na planie do teledysku.
____________________________________________
O Boże, zawaliłam :o
Przepraszam was kochani, za to, że rozdział nie pojawił się tydzień temu, ale nie wyrobiłam i w tygodniu miałam taki nawał, że sądziłam, że dojdzie do klęski i zawieszę bloga, ale udało się, zdobyłam trochę czasu i teraz obiecuję, rozdziały będą pojawiać się regularnie. Co sobotę! A nawet częściej jak mi się uda! Naprawdę was przepraszam! Zaległości na waszych rozdziałach, postaram się jak najszybciej nadrobić :)
Poza tym wiem, że rozdział mi cholernie denny i nudny, ale nie nie wiedziałam jak zapchać tę dziurę między ostatnim, a kolejnymi rozdziałami, bo na tamte już mam konkretne plany :)
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zagląda, a w ogóle to dobiliśmy do dziesięciu tysięcy wyświetleń, dziękuję kochani jesteście niesamowici <3
A kto wczoraj świętował urodziny Niallerka? Ja cały czas oglądałam śmieszne momenty z jego udziałem i przejrzałam wszystkie zdjęcia na TT i IG, no i trochę powspominałam z XF :D
Okej kończę :D

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Taka prosta zasada *.*
AJ LOF JU GAJS <3 :D
~Evil Queen.



sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział 15.

Błękitne, moje oczy. Przecież jednym kto widział moje oczy, był Niall. Wstałam z sofy, chowając do torebki liścik. Zaraz. Chwyciłam, wszystkie cztery karteczki i ułożyłam je od tej pierwszej do ostatniej.
"Kiedy słońce zachodzi, na świecie zaczyna królować ciemność,
Niewinność zostaje zastąpiona przez żądzę.
Wystarczy jeden krok, by oddać się w ich władanie.
Rozpalić w sobie dzikość.
Raz rozpalonej nie da się ugasić. 
Ty księżniczka światła, ja pan ciemności, 
Wciągnę cię do mego świata, poznam wszystkie twoje żądzę. 
Zniewolę cię sobą,
Pokażę ci dzikość, zniszczę niewinność.
Posiądę na własność, na zawsze, na wieczność."
Dziwne ostatnią, dostałam po zmroku, no to gdzie jesteś władco ciemności, czy jak ci tam? Wstałam i zaczęłam się przechadzać po apartamencie. Ściany wymalowane na biało. A na środku stała, wielka, czarna, kwadratowa sofa z poduszkami. Między jej bocznymi ramionami stał maleńki metalowo- drewniany stolik. Ciemne panel, były przykryte białym dywanem, na lewej ścianie wisi wielki telewizor. Naprzeciwko sofy była wysepka z wejściem do jasnej kuchni. Za sofą, znajdowało się okno na całą ścianę, przez które widziałam pięknie oświetlony Paryż i wieżę Eiffela.
O rany, chyba nie jestem przyzwyczajona do takich luksusów. Przejrzałam się w lustrze, wiszącym na ścianie. Poszłam do przedsionka, w którym zniknął Blue. Poczułam zapach wanilii, dziwne. Przekroczyłam próg sypialni, na podłodze, było pełno róż we wszystkich kolorach. Na szafkach paliły się świeczki, a drzwi balkonowe były otwarte sprawiając, że zasłony lekko kołysały się na wietrze. 
Wyszłam na balkon, a tam opierając się o barierkę, tyłem do mnie, stał wysoki blondyn. Uśmiechnęłam się, podeszłam powoli i objęłam go od tyłu, wtulając się jego plecy. Poczułam jego dłonie na swoich, które po chwili uniósł i złożył na nich czułe pocałunki. Przegryzłam dolną wargę, a on sprawnie się odwrócił, tak, że nadal byliśmy ciałami przywarci do siebie.
Uniosłam głowę do góry, popatrzyłam w jego piękne błękitne oczy.
- Bonjur- wyszeptał.
- Salut- uśmiechnęłam się.
- Chciałbym ci coś pokazać, pójdziesz ze mną?- spytał.
- A gdzie chcesz mnie zabrać?
- Na koniec świata- pocałował mnie krótko w usta.
Chwycił moją dłoń, splątaliśmy swoje palce i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Śmiałam się przy tym patrząc w jego oczy. Wybiegliśmy z hotelu i zaczęliśmy krążyć po Paryżu. Był piękny, nigdy nie widziałam czegoś cudowniejszego. Czułam się w końcu wolna, bezpieczna przy Niall'u.
Prowadził mnie z uśmiechem rozglądając się dookoła, a ja starałam się stłumić chichot widząc jego minę. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się szeroko, puścił moją dłoń i zaczął biec. Zdezorientowana ruszyłam za nim.
Słyszałam jak mnie woła, że mam go dogonić. Nie dość, że najpierw wyjeżdża bez uprzedzenia, to teraz zaczyna uciekać...
Biegłam dość spokojnie, bo gdybym przyśpieszyła pewnie bym go dogoniła w dwie sekundy, a niech się chłopak trochę nacieszy. W końcu wbiegł w jakiś zakręt. Zmarszczyłam brwi, ale pobiegłam za nim, kiedy skręcałam, sądziłam, że pobiegł dalej, ale skończyło się na tym, że uderzyłam w jego klatkę piersiową. Podtrzymał mnie w tali, a ja położyłam mu dłonie na torsie. Uśmiechał się cały czas szeroko, szybko oddychając po biegu.
Przegryzłam dolną wargę, sprytnie uwolniłam się z jego objęć i zaczęłam uciekać. Widziałam, że chłopak długo nie stał w miejscu, bo po chwili już za mną biegł. Przyśpieszyłam, śmiejąc się do niego.
- Dogonisz mnie Niall?- krzyknęłam.
Dobiegłam do jakiejś fontanny, według tabliczki "Concorde", więc to chyba jakaś ulica w Paryżu. Zaśmiałam się widząc biegnącego do mnie Horana. Zaczęłam biegać wokół strumienia, aż w końcu wpadłam w jego objęcia. Przewróciłam oczami. Złapał mnie.
Schylił się do mnie, patrząc w oczy. Zaczął powoli wyjmować mi soczewki z oczu.
-One ci nie są potrzebne, jesteś najpiękniejsza na świecie- mruknął mi do ucha, lekko całując jego płatek.
Zadrżałam. Znowu złączyliśmy nasze palce i zaczęliśmy chodzić wkoło. Podtrzymując się Horana wspięłam się na fontannę i chodziłam po niej cały czas mocno trzymając dłoń blondyna.
- Jak było w Irlandii?- w końcu spytałam.
- Świetnie, ale brakowało mi czegoś- westchnął.
- Czego?- zaśmiałam się, nie dam mu tej satysfakcji.
- Ciebie- szepnął, tak że ledwo go usłyszałam.
Przystanęłam, nachyliłam się i połączyłam nasz usta w pocałunku. Czułam jak się uśmiecha, trzymając mnie lekko za biodra. Nasze języki sprzeciwiające się między sobą, które ma zdominować. On lekko muskając moje usta, ja gryząc lekko jego dolną wargę. Usłyszałam wydobywający się jego gardła jęk.
Kiedy się od siebie oderwaliśmy, aby nabrać powietrza uśmiechnęłam się do niego, a on chwycił mnie pod ramiona i ściągnął na dół, po raz kolejny łącząc nasze usta w pocałunku. Podtrzymał mnie w tali, a ja wplątałam mu palce w jasne włosy lekko za nie ciągnąc.
***
Chodziliśmy po Paryżu, zachwycając się jego pięknem, cały czas trzymając się za ręce. Podziwialiśmy każde zakamarki tego miasta, a ja widziałam, że zbliżamy się do wieży Eiffela. Uśmiechnęłam się, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Chłopak zauważywszy to, ściągnął swoją kurtkę i zarzucił mi ją na ramiona. 
Pociągnęłam go dalej, a kiedy byliśmy wystarczająco blisko budowli, wyjęłam komórkę, skierowałam obiektyw ku nam. Uśmiechnęłam się, a w ostatniej chwili poczułam jak Horan całuje mój policzek. Przewróciłam oczami i zaczęłam oglądać zdjęcie. 
Zaśmiałam się i zrobiłam nam jeszcze parę. Czułam jak po moich dłoniach spływa woda. Popatrzyłam do góry, a na moje czoło powoli zaczęły opadać krople deszczu. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, czułam dłonie Niall'a wokół swojej tali. 
Ludzie zaczęli uciekać przed ulewą, a my staliśmy tam na środku patrząc sobie w oczy. Zdecydowanie za szybko wybaczam. Za szybko. Ale te róże, a potem Paryż. Paryż! Najromantyczniejsze miasto na świecie! Nie potrafiłabym się na niego długo gniewać, zwłaszcza jak się uśmiecha. Staliśmy mokrzy w strugach deszczu, śmiejąc się jak idioci, aż Niall zaczął się kręcić, ciągnąc mnie przy tym za sobą. Wybuchłam śmiechem, rozłożyłam ramiona, czując się pewnie, kiedy Irlandczyk mnie trzyma. 
Jedno z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Wirowaliśmy wokół siebie, nie zważając na to czy ktoś się nam przygląda, czy na to, że jutro możemy być cholernie zakatarzenie i ledwie chodzić o własnych siłach, nie przejmowaliśmy się tym, że zaraz możemy się przewrócić, byliśmy tylko ja i on, reszta świata zniknęła, rozpłynęła się i nie było nic, tylko nasza dwójka. 


***
-Chodź szybko!- zaśmiał się Niall.
- Przecież idę, nie krzycz na mnie- zrobiłam minę niewiniątka, a on cmoknął mnie krótko w usta. 
Uśmiechnęłam się, splotłam nasze palce i ruszyliśmy w stronę holu. Niall odebrał nasze klucze i poszliśmy w stronę windy. Śmialiśmy się z byle czego. Nie było na nas ani jednej suchej nitki, wybraliśmy numer piętra i czekaliśmy, aż drzwi się przed nami ponownie otworzą, słuchając melancholijnej melodii w windzie. Wtulona w tors blondyna, patrzyłam na zmieniające się cyfry, aż w końcu doszło do siódemki. Wyszliśmy na korytarz i kierowaliśmy się w stronę naszego apartamentu. Szłam tyłem, cały czas uciekając od buziaków Horana, który próbował mnie złapać. 
Od kluczyłam drzwi i weszliśmy do salonu w którym głośno powitał nas Blue, machając radośnie ogonem. Chłopak pogłaskał psa, a ja ciągnąc za sobą walizkę, poszłam do sypialni. Świeczki były już zgaszone, a róże ułożone wszystkie w jeden wazon. W rogu stała wielka walizka blondyna, uśmiechnęłam się, chwyciłam jedną z jego koszul, krótkie czarne spodenki i poszłam do łazienki, razem ze swoją kosmetyczką. Szybko opłukałam twarz, umyłam zęby i weszłam pod prysznic. 
Ciepła woda spływała po mnie, zostawiając na mnie mokre smugi. Wylałam trochę malinowego płynu i wmasowałam go sobie w skórę, rozluźniając przy tym spięte mięśnie. Truskawkowym szamponem wyszorowałam swoje włosy. Owinięta w ręcznik wyszłam z kabiny. Popatrzyłam w lustro. 
Nie wiem, czy to sprawa kąpieli, czy Irlandczyka, ale byłam wyraźnie rozpromieniona, inna. Byłam sobą, ale w innej postaci. Czy to w ogóle ma sens?  
Na włosach z ręcznika zrobiłam turban, nałożyłam na siebie odrobinę balsamu i rozprowadziłam go po ciele. Ubrałam czystą bieliznę, koszulę chłopaka i spodenki. Rozczesałam rude włosy i związałam je w luźnego warkocza, spryskując odżywką. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i wyszłam z zaparowanego pomieszczenia. 
Rozejrzałam się po pokoju, ale Niall'a nigdzie nie było. Wzruszyłam ramionami, zamknęłam drzwi balkonowe i ułożyłam się na łóżku, czując jak materac ugina się pod ciężarem właśnie przybyłego labradora. Położył się koło mnie i wtulił, czekając na pieszczoty. 
Mimowolnie zaczęłam jeździć dłonią po jego futrze, do czasu kiedy nie usłyszałam dzwonka telefonu, sięgnęłam do szafki nocnej, chwyciłam smartphone'a i odebrałam połączenie, nadal głaszcząc Blupie'ego. 
- Halo?- powiedziałam. 
- Cześć Lucy- usłyszałam znajomy głos. 
- Hej Robert- uśmiechnęłam się i lekko podniosłam. 
Robert to lekarz zajmujący się leczeniem mamy, z tego co mi opowiadał jest starszy od mojej mamy o jakieś dwa lata i wielokrotnie zajmował się prowadzeniem odwyków dla stanów krytycznych, w jakim niestety znajduje się moja rodzicielka. Cieszę się, że dostała profesjonalistę, może dlatego, ze gdy ja przechodziłam przez swoje leczenie, dostała mi się jakaś młoda kobieta, która bała się nawet wejść do mojej sali. 
- Prosiłaś mnie, abym informował cię o każdych poprawach w stanie Evanny- wyszeptał. 
Przytaknęłam, a po chwili zdałam sobie sprawę, że on mnie przecież nie widzi. Plasnęłam się w czoło, zawstydzona swoim zachowaniem.
- Tak prosiłam cię- odpowiedziałam szybko.
- Jej stan z dnia na dzień się poprawia, coraz chętniej uczęszcza na grupowe spotkania. Moim zdaniem to dobrze, bo jest przekonana, że nie jako ona jedyna boryka się z tym problemem. Pielęgniarki zauważyły, że w nocy przez sen szepcze twoje imię, czy gdyby chciała się z tobą skontaktować, możemy zadzwonić? Może pomogłoby to jeszcze bardziej w leczeniu?- spytał. 
- Oczywiście, że możecie, dzwońcie o każdej porze, bez względu czy to dzień czy noc, dla niej będę zawsze pod telefonem- mruknęłam cicho, czując napływające do moich oczu łzy. 
Podniosłam głowę, a w progu stanął Niall zarzucając właśnie na siebie koszulkę. Uśmiechnął się do mnie, pokazał, że mam się przesunąć co zrobiłam, a sam położył się koło mnie i wtulił w mój brzuch. Odruchowo zaczęłam bawić się jego jasnymi włosami 
- Lucy, Evanna ma silną wolę walki, rzadko kiedy spotykałem się z kimś takim w tak zaawansowanym stopniu nałogu z tak wielką chęcią wyjścia z tego. Nie masz się o co martwić, a teraz dobranoc Lucy- usłyszałam, a po chwili głuchy telefon. 
Odłożyłam telefon i wtuliłam się w blondyna. 
- Hej, nie ma spania!- krzyknął i pocałował mnie w nos. 
Przerażona popatrzyłam na niego, uśmiechnął się łobuzersko i wyszedł z sypialni. 
- I jak ja mam tu być wypoczęta co Blue?- parsknęłam i ruszyłam za chłopakiem.
Oczywiście poszedł do kuchni, no bo gdzieżby inaczej. Patrzył na mnie z miną szczeniaczka. Zmarszczyłam brwi, westchnęłam. Otworzyłam lodówkę, spodziewając się, że będzie pusta. Jak śmiesznie musiałam wyglądać, kiedy okazało się, że jest wypchana po pęczki.
- Co powiesz na ciasteczka francuskie?- uśmiechnęłam się. 
- A z czym?- spytał udając małe dziecko. 
- Hmmm, z czekoladą?
- No to oczywiście. 
Chwyciłam z lodówki gotowe ciasto. Dzięki Bogu, że istnieje takie małe szczęście w pudełeczku. Wzięłam tabliczkę czekolady i śmietanę, Horan zaśmiał się pokręcił głową i wyjął jeszcze jedną czekoladę. Wypuściłam spokojnie powietrze, patrząc na niego z wytrzeszczonymi oczami. Chłopak zdecydował się włączyć radio, a ja podgrzałam czekoladę, do której po chwili dodałam śmietany, aby wyszła idealna konsystencja. 
Nie minęło nawet pół godziny i już zajadaliśmy się ciepłymi ciasteczkami, rozłożeni na sofie i oglądając telewizję. Leciała jakaś komedia w rolach głównych Adam Sandler i Jennifer Aniston, on chirurg plastyczny z kupą szmalu, ona samotnie wychowująca dwójkę dzieci jego recepcjonistka. On poznaje jakąś dziewczynę, kłamie jej w żywe oczy, a żeby uwiarygodnić swoją historię, prosi swoją przyjaciółkę o przysługę, mieszając w to jej dzieci. 
Jedno co powiem, to, to, że dobrze wychowała swojego syna. Wyrolował faceta, tak, że opłacił każdemu lot na Hawaje, bo młody chciał popływać z delfinami, oczywiście, zdając sobie sprawę, że nawet w brodziku nie potrafi unieść się na powierzchni wody. 
Cały czas się z czegoś śmialiśmy, bo film był naprawdę dobry, podobnie jak większość filmów Sandlera. 
Kiedy doszliśmy do połowy filmu, rozległo się pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi, wstałam i poszłam do otworzyć. Na korytarzu stali Zayn i Perrie, ledwie trzymając się na własnych nogach. Mulat podniósł palec i przyłożył go sobie do ust, wydając przy tym cichy syk. Dziewczyna, patrzyła się na niego i cicho chichotała. 
- Cześć Lucy- jak ci mija ten piękny wieczór?- wybełkotał Malik, a Perrie wybuchła śmiechem. 
- Cześć Zayn, wiesz nawet dobrze, a tobie?- udałam, że nic nie zauważyłam. 
- No mi też dobrze- krzyknął i rozłożył ręce. 
Szybko go podtrzymałam i wtargałam do pokoju, podpierając go o ścianę, chwyciłam Perrie za dłoń i zamknęłam drzwi. 
- Niall! Twój przyjaciel się upił!- ryknęłam. 
- Który?- spytał niewzruszony, podchodząc do nas. 
Popatrzył na Zayn'a i zaczął się śmiać. Przewróciła oczami. No jak z dziećmi, a niby ja jestem najmłodsza. 
- Co się śmiejesz? Trzeba ich zaprowadzić do pokoju- mruknęłam. 
- Idź po ich klucz- rozkazał mi. 
Miałam ochotę fuknąć, ale niestety miał racje, więc bez gadania wyszłam i skierowałam się w stronę windy. Po chwili byłam już w holu i czekałam, aż ktoś łaskawie w końcu się pojawi. Walnęłam w dzwonek na ladzie, rozległo się ciche brzmienie. Popatrzyłam na zegarek wiszący na ścianie, wskazywał godzinę pierwszą w nocy, jeśli tak dalej pójdzie, to będę tutaj stała do piątej. Recepcjonista pojawił się przy ladzie z wielkim uśmiechem na twarzy.  
- Mademoiselle- przywitał mnie.- Comment puis-je aider? 
(fran.W czym mogę pomóc?) 
- Je veux demander une clé de l'appartement de Monsieur  Malik
(fran.Chcę prosić o klucz od apartamentu pana Malika) 
- Je suis désolé, je ne peux pas vous le donner.
(fran.Przykro mi, nie mogę go pani dać)
-Ecoutez, Monsieur Malik est maintenant dans ma chambre, à peine en contact avec le monde, donc si vous voulez être ici que la tronçonneuse neuf, donne-moi la clé, ou votre patron découvre que la place de poliment assis sur le szwędałeś de bureau quelque part dans cette villa. Effacer?- warknęłam. 
(fran.Posłuchaj, pan Malik jest teraz u mnie w pokoju, ledwo co kontaktując ze światem, więc jeśli nie chcesz mieć tutaj piły mechanicznej dziewięć, daj mi ten klucz, albo twój szef dowie się, że zamiast grzecznie siedzieć na recepcji szwendałeś się gdzieś po hotelu. Jasne?)
Mężczyzna przełknął głośno ślinę, przytaknął z rozszerzonymi oczami i podał mi klucz od apartamentu moich przyjaciół. Uśmiechnęłam się do niego słodko, pomachałam do niego, ruszając w stronę wind. Wparowałam do swojego pokoju i poszłam szybko do salonu szukając tej całej trójki. Zayn zajadał się ciasteczkami, a Perrie siedziała wtulona w niego oglądając ciąg dalszy filmu. Rzuciłam Horanowi klucz, on go sprawnie złapał. Pociągnęłam lekko blondynkę, podtrzymując ją w tali. Wyszliśmy na korytarz, ja podtrzymując Perrie, Niall, starając się nie upaść razem z wierzgającym się Zayn'em. 
- Wiesz co?- usłyszałam pisk dziewczyny.
- Co?- szepnęłam. 
- Kocham cię- uściskała mnie mocniej, ułatwiając mi sprawę prowadzenia ją do pokoju numer sześćset dwadzieścia pięć. 
Uśmiechnęłam się, złapałam ją mocniej w pasie i poszłyśmy lekko się chwiejąc. Nagle usłyszałam huk. Odwróciłam się ciągnąc za sobą Pezz. Na środku leżał rozłożony Zayn, a pod nim kulił się Niall cicho klnąc pod nosem. Starałam się nawet nie uśmiechnąć, ale na ten widok banan na usta, aż sam się pchał. Chłopak rzucił mi klucze, złapałam je i poszłam z blondynką do ich apartamentu. Otworzyłam drzwi i poprowadziłam ją w stronę. Rozmieszczenie, było bardzo podobne do mojego, więc szybko ją ułożyłam na łóżku, zdjęłam buty i pobiegłam pomóc Irlandczykowi, który ledwie co czołgał się z już stojącym na nogach Malikiem. Złapałam Mulata pod ramię i razem już szybciej nam poszło. Ułożyliśmy go obok Perrie, który momentalnie objął ją ramieniem. Uśmiechnęłam się, położyłam im klucz na stoliku i wyszliśmy. 
- Nigdy więcej nie pozwolę im pić- warknął blondyn. 
Objęłam go i położyłam głowę na ramieniu. Pocałował mnie w czubek głowy, lekko przy tym obejmując, weszliśmy do naszego mieszkania. Od razu wyłączyłam telewizor, posprzątałam ze stolika i udałam się do kuchni. Chwyciłam butelkę coli, poszłam do sypialni, gdzie leżał już chłopak. Telewizor wiszący prosto z sufitu, nie pytajcie, skąd on się tam wziął nie mam pojęcia, właśnie odtwarzał jeden z seriali. Nawiasem mówiąc mój ulubiony "Przyjaciele" po raz kolejny oglądając jeden z odcinków wylewaliśmy łzy spowodowane nadmiernym śmiechem. 
- Według mnie Rachel powinna być z Joey'em- mruknęłam. 
- Nieprawda! Ross o nią walczył!- sprzeciwił się Niall.
- Tak, bardzo, że, aż ją zdradził, nigdy bym o takim czymś nie zapomniała, nienawidzę, jak ktoś daje obietnicę, a potem o niej zapomina- powiedziałam. 
- Nigdy tak nie zrobię- wymruczał mi do ucha i pocałował mnie w zgłębienie w szyi. 
- No ja myślę, bo inaczej, będę musiała sobie znaleźć Joey'a- zaśmiałam się i walnęłam go poduszką. 
- Ty tak?- zdziwił się.
- Ja tak- zaczęłam się śmiać.
Chłopak uderzył mnie poduszką. Otworzyłam buzię, z wytrzeszczonymi oczami, wytknął do mnie język, przewróciłam oczami i długo nie byłam mu dłużna. Wojna na poduchy trwała tak długo dopóki nie zaczęły po pokoju latać pióra. Chłopak, odłożył swoją, rzucił się na mnie, że zrobiliśmy mały obrót, i leżałam teraz pod nim. 
 - No pięknie nie mamy teraz poduszek- mruknęłam.
Chłopak opadł na pościel, rozejrzał się dookoła wziął swoją resztę poduszki, i zabrał moją, położył je sobie pod głowę. Przewróciłam oczami, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, przyciągnął mnie do siebie i okrywając nas kołdrą. Położyłam głowę na jego torsie.
- A teraz słodkich snów, mała- szepnął.
- Dobranoc.
I udałam się do krainy Morfeusza.
***
Obudziły mnie promienie słońca, bawiące się po mojej twarzy, od czasu do czasu rażąc w oczy, mrugnęłam parę razy. Podniosłam się i popatrzyłam na śpiącego obok mnie chłopaka. Uśmiechnęłam się lekko i wygramoliłam z łóżka. Podeszłam do swojej walizki, chwyciłam z niej bordową, wełnianą sukienkę i poszłam do łazienki. Zarzuciłam na siebie strój, gumka wokół moich bioder lekko podkreślała moją talię, a trzy czwarty rękawek zapewniał, że nie zmarznę. Umyłam zęby, nałożyłam na twarz odrobinę BBcremu, a włosy spięłam w niesfornego koka. Pomalowałam rzęsy tuszem i lekko wymalowałam usta pomadką ochronną. 
Wyszłam z pomieszczenia, wyjęłam z walizki skarpetki, które założyłam i wyszukałam czarnych botek na grubej podeszwie. Ubrałam się, nachyliłam się nad blondynem i dałam mu całusa w policzek. 
Chłopak otworzył oczy, uśmiechnął się na mój widok i przyciągnął do siebie. Pisnęłam cicho i szybko uwolniłam się z jego objęć. Pokręciłam palcem, lekko cmokając. 
- Idź się ubierz, bo ciocia Mel będzie na nas czekała w jadalni- zaśmiałam się. 
Chłopak z grymasem na twarzy poszedł do łazienki, wzięłam telefon z stolika i odblokowałam klawiaturę. W powiadomieniach widniała informacja o dwóch wiadomościach. Zaczęłam czytać jedną, która była od Melissy. 
"O dziesiątej czekamy na śniadaniu, mam nadzieję, że dobrze spałaś."
Spojrzałam na zegarek, zostało nam jeszcze piętnaście minut. Odetchnęłam i zaczęłam iść w stronę kuchni. Wsypałam labradorowi karmę do miski i uzupełniłam zapas wody. Pies od razu rzucił się na miski, machając przy tym ogonem. Otworzyłam drugą wiadomość i zaczęłam czytać. 
"Zdrówko dopisuje? Sądziłem, że po wczorajszym tańcu, możesz mieć lekki katarek. Uważaj na blondaska, albo on cię skrzywdzi, albo ja jego. Całuski,
Ross."
Przewróciłam oczami, schowałam komórkę do kieszeni sukienki, usiadłam na sofie i zaczęłam oglądać telewizję, cóż za żenujący fakt, że z tego ich żabiego jazgotu rozumiem dosłownie wszystko. Muszę kiedyś zapytać mamę, dlaczego tak bardzo jej na tym zależało. Przynajmniej mam tą pewność, że z wszystkimi się tutaj dogadam. Blondyn wyszedł z łazienki, wyłączyłam odtwarzacz, chwyciłam go za rękę, wzięłam klucze z lady i wyszliśmy na korytarz. Zakluczyłam drzwi. Skierowaliśmy się w stronę windy, chyba nam się nigdy nie skończą tematy do rozmów. Na parterze znajdowała się jadalnia, szybko do niej poszliśmy, szukając stolika, przy którym siedzieli moi opiekunowie. Łatwo ich dostrzegłam, bo przecież tylko przy jednym siedziała uśmiechnięta blondynka, śmiejący się z byle czego Louis i rozmawiający z loczkiem, rudzielec. Podeszliśmy do naszych przyjaciół. Przywitałam ciocię buziakiem w policzek, podobnie przywitałam Frosta. Do reszty się uśmiechnęłam i usiadłam obok Irlandczyka. 
Każdy chyba lekko zmieszany zaistniałą sytuacją. Eleanor pisnęła, rzuciła mi się na szyję i zaczęła rozdawać buziaki. Wytrzeszczyłam oczy, objęłam ją z uśmiechem. 
- Patrz na to, a mi takich całusów nie daje!- poskarżył się Tommo. 
Zaśmiałam się i wytknęłam do niego język. Do stołu doszli Liam z Sophią. Payne, potargał mi trochę włosy, a Sophia mocno przytuliła. 
- Wybieracie się dzisiaj do Luwru?- szepnęła ciocia Mel. 
- Ja na pewno, nie wiem jak Niall- uśmiechnęłam się. 
- Co, co?- mruknął blondyn wciąż trochę zaspany.- Gdzie idziemy?
Przewróciłam oczami i chwyciłam bagietkę. Trzasnęłam nią w głowę Horana, a ta tylko przełamała się na pół. Chłopak się uśmiechnął. 
- Pójdziemy, pójdziemy, nie wiem na co się piszę, ale pójdziemy- zaśmiał się. 
- No i w co ja się wpakowałam- mruknęłam. 
- Ej!
- O, to usłyszał- powiedziałam sarkastycznie. 
Po paru minutach pojawili się przy nas Zayn i Perrie, a za nimi kelner. 
- Bonjour- przywitał się z nami, mając na ustach szeroki uśmiech. 
Wspomniałam, że mam dość francuskiego?
- Dzień dobry, czy możemy prosić o język angielski?- zakpił Louis. 
Mężczyzna się zaśmiał, przytaknął i odebrał od nas nasze zamówienia. Kiedy tylko odszedł, pogrążyliśmy się w rozmowach, śmiejąc się, mówiąc o byle czym. Cały czas ukradkowo spoglądałam na Jory'a który przyglądał się roześmianej Melissie. Jeżeli jutro ma zamiar zrobić, to o czym mi mówił, to będzie jeden z najlepszych dni w jej, w moim życiu. Joe, to świetny facet. Poczułam czyjąś dłoń na swoich biodrach. Popatrzyłam blondynowi w oczy, uśmiechał się do mnie. Pocałował mnie w policzek i pogrążyliśmy się w dalszych rozmowach. 
- Wie ktoś, może dlaczego tak strasznie bolą mnie plecy i głowa?- jęknął Zayn, pocierając dłonią po karku. Razem z Niall'em popatrzyliśmy po sobie i wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. 
Zdecydowanie najlepszy weekend w moim życiu. 
___________________________________________
SALUT! 
Rozdział, jak mówiłam w sobotę, może trochę późno, ale jest :)
I jak podoba wam się? Przesłodziłam na maxa :o 
Chyba muszę was upomnieć :D Ostatnio tak ładnie komentowaliście, ale kiedy tylko przestałam mówić, że ile komentarzy, od razu ilość spadła ;c 
Więc może teraz 15 komentarzy = next? :D
Pamiętajcie im więcej komentarzy tym dłuższy rozdział :) 
Ten niby wydaje się krótki, ale wymiarami jest bardzo podobny do pozostałych :D
Jeśli chcecie mi zadać pytanie, lub po prostu się ze mną skontaktować zapraszam na ASK!
Piszcie swoje opinie :) 
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba ^.^
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ. 
Taka prosta zasada *.*
Jutro ostatni dzień wolności, więc kochani wykorzystajcie go i cieszę się, że ze mną wytrzymaliście przez te dwa miesiące, mam nadzieję, że będziecie jeszcze dłużej <3
AJ LOF JU GAJS <3 
~Evil Queen. 


wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział 14.

- Dzień dobry- wyjąkałam.
Dyrektor, wstaje z fotela, podaje mi dłoń i szeroko się uśmiecha. Mierzę go, jego ciemne włosy elegancko zaczesane, zielone oczy jakby przeszywające mnie na wylot, promienny uśmiech, wszystko czego można się spodziewać na pierwszym  spotkaniu w szkole. Jest zadziwiająco młody jak na tak wysokie stanowisko. Ujęłam jego dłoń, uśmiechnęłam się lekko. Poczułam jak Laionel potrząsa moją rękę.
- Proszę usiąść, panno Cane.
Zajęłam fotel stojący przede mną. Mężczyzna okrążył biurko i zajął swoje miejsce naprzeciwko mnie.
- No więc, dlaczego akurat Picassa?- spytał.
Przełknęłam rosnącą gulę w moim gardle. Przygotowałam się trochę, ale tylko trochę. Dlaczego Louis nie powiedział mi o tej rozmowie wcześniej? Miałabym więcej czasu na przygotowanie się.
- Picassa, to zdecydowanie jedna z najlepszych szkół artystycznych w Europie. Wielu młodych ludzi, stara się o możliwość uczenia się tutaj. Każdy kto choć trochę interesuje się plastyką, marzy, aby chociaż usiąść na moim miejscu...
- Więc dlaczego akurat ty, Lucy?- przerywa mi.
Patrzę mu w oczy i czuję jak rumieńce wpływają mi na policzki. Właśnie dlaczego ja? Odpowiedź jest prosta, Melissa. Podpowiada mi moja podświadomość, ale ja nawet nie chce przyjąć tej informacji do wiadomości. Chcę się tu uczciwie dostać.
- Bo kocham nad życie, to co robię. Uwielbiam, kiedy mogę usiąść z ołówkiem w ręce przed białą kartką  i narysować na niej moment mojego życia, coś co lubię. Kiedy mogę po prostu wyrazić w tym siebie. Może to jest dla pana zwykła banalna historyjka, którą słyszy pan od każdego kandydata, ale to jest prawda, bez narysowania chociaż jednej kreski, jednego dnia, jestem jak duch, jakby ludzie odbierali mi rzecz do której jestem stworzona, a świat wysysa ze mnie resztę chęci do kolejnego dnia- szepnęłam.
- Masz rację, słyszę tę historyjkę, prawie od każdego, ale nie każdy mówi to z takimi emocjami jak ty, nie u każdego widzę, pasję i miłość w oczach, oraz strach, przed tym, że z jednym moim słowem mogą, stracić coś co kochają- powiedział.
Spuściłam wzrok na kolana. Nie wiedziałam co powiedzieć, bo przejrzał mnie na wylot, kompletnie. Co za człowiek, jestem z nim w jednym pomieszczeniu od zaledwie dziesięciu minut, a już zdołał się o mnie tyle dowiedzieć.
***
Reszta spotkania minęła naprawdę swobodnie. Thomas, bo tak właśnie miał na imię dyrektor, obejrzał wszystkie moje prace, z wielkim zainteresowaniem, nie obyło się bez żartów, oraz rozmów o rodzinach. Miał żonę i dziecko w drodze i sam studiował na uczelni Picassa.
- Lucy- odezwał się.
Spojrzałam na niego z uśmiechem. Uniósł do góry brwi, pokazując mi szkic Eleanor jak śpi. Czułam po raz kolejny rumieńce na moich policzkach.
- Miałam kilka bezsennych nocy, przyjaciółka mnie pilnowała, a sama zasnęła, więc ją narysowałam- szepnęłam.
- Musi być piękna, zdaje mi się, czy ją skądś kojarzę?- zaśmiał się.
- Jest dziewczyną Louisa Tomlinsona, z One Direction- uśmiechnęłam się.
- Ach no tak, moja siostra ma kompletną obsesję na ich punkcie- mruknął.
- Ja większość nastolatek- zaczęłam się śmiać.
- Dziękuję za spotkanie i chciałbym cię powitać na uczelni- powiedział.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Co? Boże czy to mi się śni? Dostałam się? Naprawdę się dostałam? Chcieli mnie? To znaczy, spodobało mu się? Chyba zaraz się popłaczę ze szczęścia.
Podał mi moje prace, które zapakowałam do teczki i schowałam do torebki. Wstaliśmy. Uśmiechnęłam się i podałam mu dłoń.
- Naprawdę bardzo dziękuję- powiedziałam.
- Ja dziękuję, że zechciałaś uczęszczać do naszej akademii. Proszę zostaw mi swojego maila, wszystkie informację, wyślemy ci na niego i Lucy, do zobaczenia we wrześniu- uśmiechnął się do mnie, a ja mu szybko zapisałam maila.
- Do zobaczenia- wydukałam i udałam się w stronę drzwi.
Kiedy byłam już na holu pisnęłam i z szerokim uśmiechem na twarzy opuściłam budynek. Wsiadłam za kierownicę i odpaliłam silnik. Rozejrzałam się, a moją uwagę przykuła mała karteczka. Chwyciłam ją i zaczęłam czytać.
"Każde dziecko jest artystą. Problem w tym, jak pozostać artystą, gdy się dorośnie. -Pablo Picasso
Tobie to chyba wyszło, złotko. Moje gratulacje. 
Ross."
Westchnęłam i ruszyłam przez ulicę Londynu co jakiś czas zmieniając biegi, albo przystając na światłach. Jakim cudem dostał się do samochodu? Był zamknięty, no i przecież ma alarm. Ten gościu zaczyna mnie przerażać. Zaparkowałam przed garażem.
Wzięłam z bagażnika kwiaty i poszłam w stronę drzwi. W domu było wyjątkowo cicho. Poszłam do kuchni, nalałam do kolejnego wazonu wody i włożyłam do niego białe róże. Poszłam z nimi do swojej sypialni, a tam mnie zamurowało.
Przy wielkiej walizce, siedziała Eleanor razem z Yale i pakowały moje ubrania. Postawiłam bukiet na biurku i spojrzałam na nie niepewnie.
- Okradacie mnie?- spytałam.
Obie się wzdrygnęły i popatrzyły na mnie. Eleanor uśmiechnęła się do mnie, zmierzyła mnie i uniosła do góry brwi.
- Ktoś tu się odstrzelił- zaśmiała się Yale.
Spojrzałam po sobie, nie rozumiem o co im chodzi. Miałam na sobie czarną lekko rozkloszowaną sukienkę i czarne balerinki, a włosy ułożone w loki. To chyba normalny strój na rozmowę w uczelni.
- Przecież byłam na spotkaniu- mruknęłam i przysiadłam obok nich.
Pakowały mi tam mnóstwo spódniczek i butów, jakbym co najmniej wybierała się gdzieś na miesiąc, a ja nawet o żadnym wyjeździe nic nie wiem. Mierzyłam Eleanor, mając nadzieję, że zaraz mnie poinformuje o co chodzi.
- Ładna sukienka, zostaniesz w niej, co nie?- mruknęła El.
Zmieszałam się i popatrzyłam jej w oczy, zaszklone od łez. Przytaknęłam i zaczęłam im pomagać. Yale, patrzyła się ze współczuciem na szatynkę. Chciałabym dowiedzieć się o co chodzi, dlaczego mnie pakują? Dlaczego Els jest załamana? I dlaczego czuję się, jakbym była ostatnim śmieciem na tej ziemi?
Wstałam i wyszłam. Miałam nadzieję, ze spotkam kogoś, gdzieś. Że Lou kręci się w salonie, albo Harry przy gabinecie cioci Mel cicho zakradając się do pracowni, aby zerknąć na mój obraz na ścianie. Chciałam się dowiedzieć o co chodzi? Dlaczego jest tu tak pusto? Dlaczego jest tak cicho?
Poszłam do sypialni Liam'a i Sophii. Zapukałam lekko, a po chwili, w drzwiach stanął mój kuzyn. Wzruszyłam ramionami i weszłam do środka. Usiadłam na łóżko, koło Sophii, która właśnie też pakowała torbę z ciuchami mojego kuzyna.
- Jej, dostałam się do najlepszej szkoły artystycznej w Europie- powiedziałam bez entuzjazmu.- A teraz o co chodzi?
- No to świetnie, że się dostałaś!- pisnęła Sophia rzucając mi się na szyję.
Przewróciłam oczami, oddałam uścisk i popatrzyłam na Liam'a.
- Joe, zaplanował, że wyjeżdżamy na weekend- mruknął Payne.
- A czemu Eleanor, siedzi u mnie z zapuchniętymi oczami?- spytałam głupio.
- Hejterzy dali jej w kość- szepnęła Sophia.
- Przepraszam kto?- zaśmiałam się.
- Hejterzy, ludzie, którzy jej nie lubią...- zaczął tłumaczyć Liam.
- Rany, wiem kto to, hejter, ale myślałam, ze wy skoro, jesteście, kim jesteście, to nie przejmujecie się opinią, głupiutkiego nic nie wiedzącego człowieczka, który nie ma własnego życia i wpierdala się w cudze, bo jest ciekawsze- powiedziałam.
- Niektórzy się nie przejmują, a niektórych to naprawdę boli, Lucy- mruknął Li.
Westchnęłam, popatrzyłam po pomieszczeniu, przegryzłam dolną wargę. Co by tu zrobić, co by tu zrobić?
- Louis jest w domu?- spytałam.
- Nie, pojechał po coś do domu El- powiedziała Sophia.
Okej, no to musimy coś wymyślić. A co gdyby...
- Chodź jesteś mi potrzebna- mruknęłam do Sophii i pociągnęłam ją za rękę.- Liam, loguj się na twitter'a! Robimy twittcam'a. Harry! Jest Harry?- spytałam dziewczynę.
Przytaknęła, a ja wpadłam do jego pokoju. Siedział tam z jakimś chłopakiem, starszy od niego, rude włosy, ramiona całe w kolorowych tatuażach, a w dłoniach trzymał gitarę. Chłopaki wstali, uśmiechnęłam się lekko. Pomachałam dłonią.
- Cześć- uśmiechnęłam się, Smith tylko kiwnęła głową.
- Cześć, Lucy, to Ed, Ed to Lucy- zaczerwienił się loczek.
- Więc to ty jesteś tą buntowniczką?- zaśmiał się rudy.- Fajne włosy.
- Dzięki, twoje też- uśmiechnęłam się podając mu dłoń.
- Rudzielce, muszą trzymać się razem.
- Co prawda, to prawda. Harry masz kamerę USB, prawda?- spytałam słodko.
- Prawda, po co ci?- zdziwił się.
- Twittcam.
- A nie lepiej z kamerki komputerowej?
- Nie taki jaki ja planuje, chłopaki przyłączycie się co nie?- słodsza, to ja już chyba nie umiem być.
- Pewnie- uśmiechnął się do mnie Ed, a ja mu przybiłam żółwika.
Hazza podał mi kamerę, obejrzałam ją i uśmiechnęłam się. On wyciągnął ręce do przodu pytając "No i jak?". Zdałam sobie sprawę, że chodzi mu o uczelnię.
- Dostałam się- pisnęłam i rzuciłam mu się na szyję.
Chwycił mnie w tali i okręcił wokół własnej osi. Zaśmiałam się i wyszłam z pokoju, zeszłyśmy po schodach do salonu, gdzie na sofie z laptopem siedział już Liam. Chwyciłam jedną wtyczkę USB i wsadziłam ją do komputera, a drugą w kamerę. Połączyłam się z urządzeniem i było gotowe. Zawołałam Blue, a Liam, dziesięć minut temu już poinformował fanów o twittcam'ie. Do domu weszli Perrie i Zayn z walizkami, machnęłam na nich, odstawili bagaże i podeszli do nas.
Włączyłam kamerę, a na ekranie komputera, wyświetlił się obraz tarasu. Od razu fani zaczęli pisać pytania. Skierowałam obiektyw na Harry'ego i Eda. Pomachali do fanów. Postawiłam aparat na blacie stołu i siadłam, tak żeby było mnie widać, obok mnie wzięłam Sophie z uśmiechem pomachałyśmy.
- A teraz, o co chodziło tym krwiopijcom?- spytałam.
Zayn zrobił zdziwioną minę, Harry się zaśmiał, a Sophia położył mi dłoń na ramieniu, jakby próbując uspokoić, ale ja póki co jestem spokojna.
- Hejterzy, to też nasi fani- syknął Liam.
- Jak osiem, przez dziesiąte - wywróciłam oczami.- Powiesz czy mam się wydzierać z byle powodu, dobrze wiesz, że to mi całkiem nieźle wychodzi- cmoknęłam.
- Chodzi o to, że niektórzy, są tak jakby podzieleni. Jedni wierzą, że Eleanor i Louis są razem tylko przez umowę, i chcą ukryć, związek Louisa i Harry'ego. Który nie istnieje- dodała Sophia, patrząc na kamerę.
- Czyli co, Louis i Harry gejami? A ja jestem słodki misiaczek, jeśli tak się bawimy- parsknęłam.
- Nie zadzieraj z hejterami, Lucy- powiedział Harry.
- Pluję na hejterów, widziałeś w jakim stanie jest El? Każdego z tych gnojów, posłałbym do diabła- warknęłam.- Poza tym przecież nie jesteś gejem!
- No nie- mruknął loczek.
- No więc właśnie. Więc każdy z was, nas teraz posłucha. Uważnie, bez idiotycznego uśmiechu na mordzie, bo zęby powybijam. Wierzcie sobie w co chcecie, ale nie rancie, ludzi, każdy ma uczucia. Eleanor, to jedna z najwrażliwszych dziewczyn, jakiekolwiek w życiu poznałam. Wspiera każdego w trudnych chwilach, jest przy nas kiedy, przechodzimy trudne momenty, patrzeć na jej cierpienie, jest jak patrzenie na...
- Płaczącego Niall'a. Mówisz do Directionerek, musisz porównywać z zespołem- zaśmiała się Soph.- Lucy ma rację, Eleanor, nie zasługuje na takie traktowanie, nikt z was nie zna jej tak jak my znamy ją. A Louis i ona naprawdę się kochają i widać to za każdym razem kiedy się spotykają, siedzą razem w salonie, albo idą na zakupy.
Do domu wleciał Louis, taszcząc za sobą torbę, a w drugiej ręce dużego misia. Uśmiechnęłam się, chwyciłam kamerę i poleciałam do Tommo. Dałam mu całusa w policzek i pobiegłam do góry.
- Eleanor, spójrz kto przyszedł- pisnęłam i wleciałam do swojego pokoju
Szatynka siedziała w objęciach Yale, cicho szlochając. Louis od razu do niej podbiegł, kucając przy niej. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w niego. Yale podeszła do mnie, objęła mnie ramieniem, skierowałam na chwilę kamerę w stronę pary, a potem wyszłyśmy z mojego pokoju. Obiektyw był teraz odwrócony w naszą stronę.
- Więc, jeśli ktoś, sądzi, że ten związek to ściema- zaczęłam.
- To niech się wypcha- dodała Jay.
Przybiłyśmy sobie piątkę i wyłączyłam kamerę. Zeszłyśmy na dół, gdzie wszyscy siedzieli w ekran patrząc się na czarny wygaszacz z rozdziawionymi buziami.
- Ludzie cię uwielbiają, byłaś chamska, a cię lubią, jakim cudem?- pisnęła Perrie.
- Bo byłam sobą i nie jestem dziewczyną żadnego z was. To duży atut- zaśmiałam się i przysiadłam obok Eda.- Pewnie cię przestraszyłam, co?
Pokręcił przecząco głową, wytrzeszczyłam na niego oczy, teraz to ja jestem przerażona. Co za gościu?
- Poza tym jesteś urocza jak aniołek- zaśmiał się widząc moją minę.
- Świetnie, dziesięć lat, ćwiczyłam, aby ludzie się mnie na ulicy bali, a i tak jestem urocza jak aniołek, rozumiesz coś z tego Yale?- spytałam blondynki.
- Stylówa cię popsuła- wzruszyła ramionami i ugryzła jabłko.
- Jak zwykle, wszystko jej zwisa- mruknęłam.
Minęła może godzina, a do domu zawitała ciocia Mel, Joe, Dan, Matt z Jerry'm i Caro. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha, wywróciłam oczami i zaczęłam oglądać na nowo jakiś durny program telewizyjny.
- Gotowi?- spytał Frost.
- Pytanie, tylko na co?- mruknęłam.
- Żebym ja to wiedziała- powiedziała tak samo entuzjastycznie Melissa i popatrzyła na mnie.
Wstałam, spojrzałam jej w oczy, uśmiechnęłam się lekko, a ona mnie przytuliła.
- O matko, dostałaś się. Tak się cieszę, nawet nie wiesz jak bardzo- pisnęła, a po chwili, cała nasz gromada stała w wielkim uścisku.
- Dobra, bo mnie udusicie- zaśmiałam się.
- Idźcie po bagaże- szepnął Joey.
Ruszyłam do swojego pokoju. Chwyciłam swoją walizkę, zapięłam smycz Blue i zeszłam na dół pukając do pokoju Lou i Els. Para po chwili wyszła, uśmiechając się do mnie jak czubki.
- Młoda, zażarta, wiedźma z ciebie- zaczął się śmiać Louis.
- No, halo- wytknęłam do niego język i poszłam na dół.
- No to Lucy i Blue. Raz- powiedział Joe, prowadząc mnie do drzwi.
- To takie pocieszające, że moim partnerem jest pies- wywróciłam oczami i patrzyłam na resztę.
- Harry i Ed- kontynuował Frost.
Spojrzałam na rudego, który uśmiechnął się do mnie łobuzersko, o małpy czemu nikt mi nie powiedział, że on leci z nami? No tak, ostatnio nikt mi o niczym nie mówi. Stanęli przy mnie, a potem dołączyli do nas Liam i Sophia. Położyłam szatynce głowę na ramieniu i cicho westchnęłam jest już szesnasta, nic mi się nie chce, od rana jestem na nogach, nieźle zestresowana.
- Eleanor i Louis- mruknął Joseph.
Po kilku minutach staliśmy już z Louisem, Eleanor, Zayn'em i Perrie. Danielle i Matt zostają, będą mieszkać u nas. A Caro, Yale, Rick i Jerry, właśnie znaleźli pracę, więc nawet jeśli by chcieli to nie mogą z nami jechać. Ale chce się dowiedzieć gdzie jedziemy?
- Jedzie nas dwunastu. Młoda weźmiesz swoje auto? -spytał mężczyzna.
- Jasne.
Chwyciłam torebkę z wieszaka i zrzuciłam ją na ramię. Uśmiechnęłam się do nich, a  wszyscy odwzajemnili gest. Och jak miło.
- Ed i Harry pojadą z tobą- zaśmiał się.
- Okej.
Wyszłam razem z chłopakami, w jednej ręce trzymając Blue, a w drugiej, rączkę od walizki. Wsadziliśmy torby do bagażnika, Harry wcisnął się z tyłu, razem z Blue, a my z Edem, jechaliśmy z przodu, taka szlachta.
Widziałam, jak reszta wychodzi do czarnego BMW cioci Mel, albo srebrnego mercedesa Joey'a. Wysiadłam i podbiegłam do blondynki.
- Gdzie jedziemy?- mruknęłam.
- Londyńskie lotnisko, Harry ci powie gdzie- szepnęła.
- Nie wiem, czy mam swój paszport- zaczęłam.
- Joe ma.
Przytaknęłam, przerażona, że on jest tak zorganizowany. Wszystko wszystkim, ale ma niezłą manię na punkcie perfekcjonizmu. Wróciłam do chłopaków, odpaliłam silnik i wyjechałam na ulicę, przerzucając bieg na piątkę.
- Młoda przystopuj, bo nas pozabijasz- zaśmiał się Ed.
- Ona ma to we krwi, inaczej nie potrafi, pokonała Horana, ogarniasz? Niall'a!- zaczął Harry.
Przewróciłam oczami, znowu zmieniłam bieg i wyjechałam na autostradę widząc za sobą, jak jedzie Joe, a przy nim Liam. Docisnęłam trochę gazu i od razu czułam się lepiej.
Po dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Dojazd był łatwy, gorzej, żeby gdzieś zaparkować. Wysiadłam, razem z Edem musieliśmy pomóc Hazzie, wysiąść, bo biedaczek został przyciśnięty do siedzenia przez Blue. Pies od razu podreptał za nim. Chyba powinnam być zazdrosna, mój pies leci za Stylesem, a nie za mną. Wzięliśmy walizki i poszliśmy do reszty.
Nie ma to jak po raz kolejny odwiedzać to miejsce w ciągu trzech tygodni. Kiedy przekroczyliśmy próg, od razu owinęło mnie chłodne powietrze. Ustawiliśmy się do odpraw, trzymając mocno smycz Blue, zaczęłam się rozglądać po kokpitach zastanawiając się gdzie Joe chce nas wywieźć.
- Lucy- usłyszałam głos Liama.
Spojrzałam na niego, a on pokazywał na torbę, no tak, moja kolej. Zaśmiałam się i położyłam walizkę na taśmę i podpisałam jakiś kwitek pokazując kobiecie, swój paszport, który podał mi Frost.
Razem z Mel udałam się do bramek. Zdjęłam bransoletkę i buty, wsadzając je do koszyka, tak samo jak torebkę. Rozpięłam smycz Blue, która też trafiła do koszyka. Ciocia Mel przytrzymała psa przy sobie, kiedy przechodziłam przez bramkę. Nic nie pisnęło. Mają szczęście. Albo ja je mam. Zawołałam do siebie psa, który bez zawahania, przebiegł przez bramkę, prosto do mnie. Podrapałam go za uchem i założyłam smycz. Ubrałam na nogi balerinki, zapięłam bransoletkę i chwyciłam torebkę. Czekaliśmy tak chwilę, zanim cała reszta przeszła przez ochronę.
- Szybko zaraz nam samolot odleci- krzyknął Frost.
No świetnie, wywozi nas gdzieś i jeszcze spóźnia się przy tym na samolot. A niby taki perfekcjonista. Przewróciłam oczami i pobiegłam za nim. Przy ostatnim punkcie, wszyscy pokazaliśmy swoje paszporty i lecieliśmy prosto do samolotu.
Roześmiana, usiadłam na wygodnej sofie, w pierwszej klasie, która jest tylko dla nas. Jak miło. Blue miał własny kojec, w którym musiałam go tylko przypiąć pasami.
- Dzień dobry, nazywam się Cassidy i będę się dzisiaj państwem zajmować- uśmiechnęła się do nas ciepło stewardessa.- No początek prosimy o zapięcie pasów, za dwie minuty startujemy.
- Mam pytanie, ile potrwa lot?- spytałam.
- Niecałą godzinę- odpowiedziała.
- Okej.
Zapięłam pasy, rozejrzałam się dookoła. Pierwsza klasa jak talala. Eleanor i Louis siedzieli gdzieś na końcu, przed nimi reszta zakochańców.
Do samolotu wpadł jakiś mężczyzna. Załoga, nie chciała go wpuścić, ale kiedy usłyszałam swoje nazwisko, od razu uległy i go przepuściły. Popatrzyłam na niego. No nie...
Żółty mundur, a w ręce bukiet różowych róż. Jęknęłam cicho, modląc się w duchu, że to jednak Louis postanowił zrobić niespodziankę szatynce.
- Panna Cane? -spytał patrząc na mnie.
Czułam rumieńce na swoich policzkach, przytaknęłam. Podał mi bukiet i pokwitowanie. Podpisałam je, a on wyszedł. Tak w ogóle można? Na plecach miał napisane logo lotniska, więc może jest gdzieś tu kwiaciarnia?
Przyjrzałam się im, powąchałam je starając się ukryć różowe policzki. O co tu do cholery chodzi? Dziwne dla mnie było to na parkingu, w samolocie nigdy bym się tego nie spodziewała.
- Nadal nie wiesz od kogo one są?- spytała cicho Eleanor.
- Nie mam zielonego pojęcia- mruknęłam i zaczęłam rozglądać się za białą karteczką.
Tym razem była przyczepiona do wstążki, przy łodygach. Wzięłam ją i zaczęłam czytać.
"Ty księżniczka światła, ja pan ciemności. Wciągnę cię do mego świata, poznam wszystkie twoje żądze. 
Kiedy je zobaczyłem, od razu poczułem twoje usta na swoich, miękkie, słodkie, idealnie dopasowane do moich."
Uśmiechnęłam się lekko. Przeraża mnie to, ale całkiem nieźle pisze. Cassidy przyniosła wazon, do którego włożyła kwiaty i ustawiła je na stoliku niedaleko mnie.
Schowałam karteczkę do torebki, gdzie znajdowały się dwie pozostałe. Co jeszcze wymyślisz? Oparłam głowę na siedzeniu i czekałam, aż w końcu zaczniemy się wznosić w powietrze.
***
- Lucy, obudź się, podchodzimy do lądowania- szepnął Harry.
Rany zasnęłam oparta o jego ramię? Przetarłam oczy knykciami i popatrzyłam na niego niepewnie. Uniósł do góry brwi. Cały był od czekolady, chyba nieźli się zajadali z Edem. Chwyciłam chusteczkę ze stolika i zaczęłam wycierać jego policzki. Jak z dzieckiem.
Poczułam lekkie turbulencje, przytrzymałam się mocniej ramienia Hazzy, który, lekko się zaśmiał.
- Nie bój się, to nic takiego.
- Łatwo ci mówić, dopiero drugi raz lecę samolotem- mruknęłam i wyjrzałam przez okienko.
Oświetlone miasto, duże miasto. Gdzie my jesteśmy? Gdyby nie wielka oświetlona wieża, nad którą właśnie przelecieliśmy, dalej, bym się zastanawiała. Wieża Eiffla. Jesteśmy w Paryżu. Zaraz, dzisiaj jest piątek. Niedziela jest za dwa dni? Popatrzyłam na Joe, wytrzeszczając oczy, dopiero teraz posklejałam fakty.
- Joey, kiedy wracamy do domu?- spytałam niepewnie.
- Nawet nie wylądowaliśmy, a ty już pytasz kiedy wracamy?- uśmiechnął się.
- Nie o to  mi chodzi, tylko o to czy, lecimy przed niedzielą?- zrobiłam minę typu "Przecież wiesz o co mi chodzi".
- Nie Lucy, wylatujemy w poniedziałek rano, bo w poniedziałek popołudniu, chłopcy zaczynają zdjęcia do teledysku- powiedział wymownie.
- No to ja idę do Luwru- zaśmiałam się.
- Moja krew- krzyknęła Mel.
Koła zaczęły toczyć się po asfalcie. Pisnęłam z radości. Jestem w Paryżu. W jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie.
- Szkoda, że Niall'a nie ma- szepnął Louis.
Niech cię szlag Tomlinson, że mi przypomniałeś. Z głośników usłyszeliśmy głos pilota, informującego o bezpiecznym i udanym locie. Odpięłam pasy i wstałam. Chwyciłam smycz Blue, który chyba nawet nie zauważył, że byliśmy ponad chmurami.
- Chcą państwo swoje bagaże teraz czy przy taśmie?- spytała uprzejmie Cassidy.
- Poprosimy teraz- mruknął zaspany Liam.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale stewardessa, podała mi moją walizkę. Świetnie Payne, ty to masz łatwo, ale ja mam psa, walizkę i róże!
Ed wziął moją i swoją torbę, uśmiechając się przy tym uroczo. Podziękowałam mu i zeszliśmy po schodach. Odprawy trwały teraz o wiele krócej niż w Londynie, bo po niecałych piętnastu minutach staliśmy już na parkingu i czekaliśmy, aż wypożyczą samochody.
- Czyli, tylko ja, Melissa i Lucy, wzięliśmy prawo jazdy?- pytał po raz kolejny Joe.
- Tak- potwierdził Zayn.
- Potrzebujemy trzech samochodów, a mamy tylko dwóch pełnoletnich z prawem jazdy, czujecie tą ironię?- zaśmiał się głupio Frost.
- To nie możemy wypożyczyć, na przykład na dowód Liam'a, a ja będę prowadzić?- spytałam głupio.
Mężczyzna zastanowił się chwilę i poszedł coś wyjaśnić z właścicielem. Widziałam jak idzie w naszą stronę, łapie mnie i Payn'e pod ramię i prowadzi. Dwadzieścia minut konsultacji po francusku, to nie dla mnie. Głowa mi pęka od tego żabiego jazgotu. Oczywiście, wszystko rozumiem, francuski już jako dziecko umiałam, bo mama miała jakąś dziwną obsesję na punkcie tego języka. Kiedy w końcu doszliśmy do podpisywania umów, z przyjemnością machnęłam długopisem na skrawku papieru i odebrałam klucze do czarnego mercedesa.
Odblokowałam drzwi, wsadziłam Blue, na tylne siedzenie, a Ed i Harry zapakowali już torby do bagażnika. Odpaliłam silnik i czekałam, aż Joey, wyjedzie na ulicę, abym mogła jechać za nim.
Po chwili jechaliśmy już zatłoczonymi ulicami. Paryż nocą, czy może istnieć piękniejszy widok? Zmieniłam bieg i zaczęłam omijać samochody, aby dogonić Frosta, a niby to ja jeżdżę szybko po ulicy. Ed włączył radio, z którego poleciały ciepłe nuty "Give Me Love".
- Moja piosenka w francuskim radiu!- zawył z radości.
Droga minęła szybko, naprawdę szybko, nie zdążyłam się porządnie zachwycić miastem. Kiedy zaszłam z chłopakami do holu, myślałam, że jestem u Gringotta. Joey, stał przy ladzie i rozmawiał z recepcjonistą. Uśmiechnął się do niego, podpisał coś i podszedł do nas.
- Każdy z was ma już pokój, musicie, tylko podpisać. Lucy, w twoim są wszelkie udogodnienia dla Blue- powiedział, złapał Mel za rękę, mrugnął o mnie i poszli korytarzem do wind.
Usiadłam na fotelu, bo jak zauważyłam, kiedy moi przyjaciele ustawiają się do lady, aby podpisać świstki i odebrać klucze, to nagle zrobiło się strasznie tłoczno. Podrapałam Blue za uchem.
- Ed, widzimy się za dwadzieścia minut w barze- ryknął Hazz i pobiegł do góry.
Rudowłosy zaśmiał się i podszedł do mnie. Uniosłam do góry brwi.
- Też nie lubisz się pchać?- spytał.
- Wolę, żeby mi nie podeptali Blupie'ego- odpowiedziałam.
- To co do zobaczenia jutro na śniadaniu- powiedział Liam i razem z Sophią pomaszerowali ku windzie.
Razem z Edem, przytaknęliśmy z uśmiechem i odprowadziliśmy ich wzrokiem. Minutę później Eleanor i Louis, pomachali nam i dogonili Payne'ów. Jak fajnie się na nich tak mówi. Podniosłam się lekko, kiedy zobaczyłam, że Zayn i Perrie szykują się do odejścia.
- Miłej zabawy- mruknęłam do nich.
Uśmiechnęli się do nas i odeszli. Stanęłam razem z rudym przy ladzie, popatrzyłam recepcjoniście w oczy, na jego twarzy był widoczny wymuszony uśmiech.
- Ed Sheeran- powiedział rudy.
- Voulez-vous un appel de réveil?- spytał recepcjonista.
(fran.Życzy pan sobie pobudkę)
Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany. Dziwne, zdawało mi się, że słyszałam jak mówi po angielsku, przy reszcie. Tylko Harry umie mówić po francusku, o ile się nie mylę.
- Pyta się czy, życzysz sobie pobudkę- uśmiechnęłam się do niego.
- Nie- odpowiedział szybko.
Mężczyzna uśmiechnął się, podał klucz i jakąś kartkę do podpisania. Ed, odebrał klucz, podpisał świstek. Chwycił swój bagaż.
- Życzę miłego wieczoru- powiedział do mnie cicho i poszedł w stronę windy.
Odprowadziłam go wzrokiem, który po chwili skierowałam na recepcjonistę.
- Bonjour!- powiedział.
(fran.Dzień dobry) 
- Salut- odpowiedziałam cicho.- Lucinda Cane.
(fran.Cześć) 
Popatrzył coś w komputerze, uśmiechnął się chwycił klucz, który mi podał, tą samą kartkę co Edowi, i jakąś złotą z narysowanym zwierzakiem, rozumiem, że to dla Blue.
Podpisałam dwie strony jakiejś zgody, uśmiechnęłam się do niego i oddałam długopis razem z plikiem kartek. To był długi dzień. Spojrzałam na zegarek, nad głową mężczyzny, wskazywał dopiero dziewiętnastą, a na dworze już zapadł mrok. Dziwne.
- Puis-je vous aider?- zapytał boy.
(fran.Czy mogę w czymś pani pomóc?)
Zaprzeczyłam i poszłam w stronę windy. Odpięłam Blue smycz, bo ten zawsze za mną chodzi. Mój kochany psiak. W jednej ręce trzymałam uchwyt od walizki, w drugiej kwiaty, a na ramieniu zwisała mi torebka. Spojrzałam na numerek na kluczu. Sześćset dwanaście, piętro siódme. Wdusiłam przycisk z numerem piętra i czekałam, aż drzwi znowu się przede mną rozsuną.
Szukałam spokojnie swojego pokoju, kiedy go znalazłam, od kluczyłam drzwi, weszłam do środka. Wielki salon z sofą pośrodku i stolikiem, na ścianie wisiał telewizor. Niedaleko była lada, a za nią wejście do kuchni. Nawet nieźle. Zostawiłam walizkę przy wejściu, zamykając drzwi.  Jedyne co przykuło moją uwagę, to niebieskie róże, na stoliku.
Poszłam za ladę, chwyciłam jakiś wazon i nalałam do niego wody. Włożyłam różowe róże i ustawiłam na ladzie. Blue już poleciał dalej do przedsionka, za którym pewnie, kryła się sypialnia i łazienka.
Usiadłam na sofie i przyglądałam się pięknym niebieskim kwiatom. Czy to wo ogóle byłoby możliwe? Stały już w wazonie, zaczęłam szukać białej karteczki i jak na moje nieszczęście, od razu rzuciła mi się w oczy. Chwyciłam ją i zaczęłam czytać.
"Zniewolę cię sobą, pokażę ci dzikość, zniszczę niewinność. Posiądę na własność, na zawsze, na wieczność.
Te, przypominają mi twoje piękne oczy. Jak tafla oceanu, mógłbym się im przyglądać całymi dniami."
_______________________________________
SALUT! Przepraszam, że dodaję rozdział trochę później, ale wczoraj coś mi blogger, zamulał, a dzisiaj dopisałam parę wątków :)
Ogólnie, jak pisałam, rozdział, wydawał mi się beznadziejny :D Ale jak go przeczytałam, to uznałam, że chyba może być, albo po prostu już jestem zbyt śpiąca :D
Kto oglądał galę VMA? Ed wygrał nagrodę, więc postanowiłam, go dodać do rozdziału :D <3
Rozdział wyszedł naprawdę długi, mam nadzieję, że was nie zanudziłam :o
Dziękuję, za tak dużo komentarzy, jesteście najlepsi <3
Więc ten rozdział dedykuję, każdemu mojemu czytelnikowi *.*
A teraz:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ. 

Taka prosta zasada *.*
Kto by pomyślał, że Joe wywiezie ich, aż do Paryża? :D
A już za dwa dni urodziny naszego Liama <3
HAPPY BIRTHDAY LIAM *o*
Następny rozdział powinien pojawić się w sobotę, a potem już regularnie co tydzień w soboty, z powodu powrotu do szkoły. Zdecydowanie za szybko zleciały te wakacje...
Do następnego kochani :D
AJ LOF JU, GAJS <3
~Evil Queen.


piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 13.

W środowy wieczór, siedziałam w salonie przed jakimś żałosnym filmem. Na podłodze przede mną siedzieli Perrie i Zayn. Fabuła była bezsensowna, chłopak kocha dziewczynę, dziewczyna kocha chłopaka, ale wychodzi za jakiegoś innego, więc ten, żeby zwrócić na siebie jej uwagę, próbuje popełnić samobójstwo, potem z wyników badań wychodzi, że są rodzeństwem. Jednym słowem. Autor musiał być porządnie walnięty.
Słyszałam śmiechy dochodzące z kuchni, Louis i Eleanor gotowali dla nas kolację. Sądząc po ich umiejętnościach kulinarnych, skończy się to bólem brzucha, a już zwłaszcza, kiedy są zdezorientowani, bo są blisko siebie i chichrają się z byle czego.
Przewróciłam oczami, a moja głowa zderzyła się ze stertą poduszek. Zayn spojrzał na mnie zza ramienia, uśmiechnął się lekko i poczochrał moje już i tak zmasakrowane włosy. Zaśmiałam się cicho. Spojrzałam na ekran. Ojeju, wyznają sobie miłość, nie martw się jutro rano go przy tobie nie będzie, zwieje do rodziców.
Do pokoju wszedł Harry. Włosy miał wilgotne, a twarz mu świeciła od wysiłku. Ktoś tu był na siłowni. Pomachał do nas. Kiwnęłam na niego głową, pobiegł do góry. Boże czy ona się właśnie tnie? Skrzywiłam się i schowałam twarz w puszystej poduszce.
Nie minęło dziesięć minut, a stał przy nas ogarnięty Styles. Podniosłam się do pozycji siedzącej, aby zrobić mu miejsce. Uśmiechnął się lekko i przysiadł. Poklepał swoje kolana, przegryzłam wargę i położyłam głowę na jego kolanach.
Film dobiegał końca,a ja czułam jak loczek bawi się moimi włosami. Popełnili samobójstwo, aby być w końcu razem w niebie, bez żadnych przeszkód. Czyżby podróba Romea i Julii? Na pewno dużo nastolatek będzie piszczało z jego powodu.
Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe do pokoju z miskami weszli Lou z El. Tommo podał mi i Hazzie kolację, popatrzyłam niepewnie na ryż polany czerwonym sosem. Usiadłam, westchnęłam cicho i odrobinę spróbowałam. Zee, Perri i Harold patrzyli na mnie z uniesionymi brwiami, czekając na reakcję.
Zachłysnęłam się, ostre, ale nawet dobre. Uniosłam kciuk do góry, a reszta zaczęła jeść. Pojawiły się pierwsze reklamy, a do pokoju wróciła para. Lou usiadł na fotelu, a Eleanor mu między nogami na ziemi. Przewróciłam oczami i wróciłam do jedzenia.
- No to kto zmywa?- spytał się Lou, przyglądając się to mi i loczkowi, to Mulatowi i blondynce.
- Robicie wojny o zmywanie, skoro to problem to ja pozmywam- westchnęłam i wstałam z sofy.
- Pomogę ci- szepnął Hazza.
Zabrał naczynia do kuchni, a ja napuściłam wody do zlewu. Chwyciłam pierwszą miskę i porządnie ją wymyłam, podałam ją chłopakowi, który ją wytarł. Reszta poszła rutynowo. Ja myję, Harry wyciera. No, ale przy ostatniej musieliśmy coś odwalić, no bo jakżeby inaczej. Styles chwycił płyn do mycia i wylał mi go trochę na bluzkę. Pisnęłam i zaczęłam się rzucać na niego.
Śmialiśmy się jak opętani, cali od piany, machałam w stronę loczka zwiniętym ręcznikiem, a on lał płynem gdzie popadnie. Ciekawa jestem co zrobi kiedy się skończy. Podeszłam do niego, ale jak na moje szczęście, pośliznęłam się, wpadłam na niego i oboje wylądowaliśmy na ziemi.
Nie mogliśmy przestać się śmiać. Sturlałam się z niego, zakryłam sobie twarz dłońmi, czułam jak zaczyna boleć mnie brzuch od śmiechu. Chłopak szturchnął mnie lekko łokciem, spojrzałam na niego, poruszył zabawnie brwiami na co znowu wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem.
- Nie przeszkadzamy?
Spojrzałam na drzwi, gdzie stali Liam z Sophią oraz Matt z Danielle. Pokręciłam przecząco głową, cicho się śmiejąc. Sophia pomogła mi się podnieść, przez co prawie, nie wylądowałyśmy obie na ziemi.
Payne podtrzymał nas obie, a Stone, pomógł Harry'emu. Popatrzyłam po sobie. Świetnie cała w płynie do naczyń. A kuchnia, jeszcze gorzej wyglądała. Wzięłam mopa i  wiadro i zaczęłam powoli wycierać podłogę. Styles się skrzywił, ale zaczął ścierać płyn z szafek.
Popatrzyłam na zdziwioną Smith, uśmiechnęłam się do niej i uniosłam lekko brwi. Nałożyłam im kolacji do misek i podałam.
- Ale wy to zmywacie- zaśmiałam się.
Kiedy kuchnia wyglądała już przyzwoicie poszłam do swojego pokoju. Chwyciłam bieliznę i udałam się w stronę łazienki. Weszłam pod prysznic, pieniąc się od płynu. Wyszorowałam włosy szamponem truskawkowym, owinęłam się w ręcznik i wyszłam.
Wytarłam zaparowane lustro przyglądając się swojemu odbiciu. Worki pod oczami, które zniknęły od ponad tygodnia, mokre włosy, spierzchnięte usta, różowe policzki, na których odznaczało się parę piegów.
Pokręciłam z irytacją głową, westchnęłam i założyłam bieliznę. Umyłam twarz i nałożyłam na nią krem. Wyszorowałam zęby i poszłam do pokoju, chwyciłam czarne z obniżanym krokiem i wąskimi nogawkami dresy, które po chwili spoczywały na moich biodrach, wzięłam luźną bluzkę z reprezentacji FC Barcelona. Rozczesałam włosy, związałam je w luźnego warkoczyka i zeszłam na dół.
W salonie słyszałam śmiechy, no pewnie, a mnie to już nie zawołają. Blue przybiegł do mnie i naskoczył na mnie. Podtrzymałam się poręczy, aby nie upaść. Zaśmiałam się, podrapałam go za uchem i poszłam dalej. Zayn, Perrie, Dan i Matt siedzieli na sofie. Liam, Sophia, Eleanor i Lou siedzieli na podłodze przed komputerem, Hazza siedział na oparciu kanapy. Spojrzałam na nich jak na idiotów, kiedy usłyszałam głos Horana.
Nie mam ochoty z nim rozmawiać, no za nic w świecie. Jestem na niego naprawdę zła. El spojrzała na mnie i pokazała, że mam przyjść. Przewróciłam oczami, podeszłam do niej i lekko przysiadłam. Na ekranie widniał blondyn z wielkim uśmiechem na twarzy. Pomachałam w jego stronę.
Słyszałam jak coś mówią, ale nie obchodziło mnie to, czułam jak odpływam. Położyłam głowę na ramieniu Calder i po chwili zasnęłam.
[Louis Tomlinson]
- Zasnęła- usłyszałem El.
Spojrzałem na nią zdezorientowany, no bo kto mógł zasnąć, kiedy opowiadam dowcip? Uniosłem do góry brwi, a ona wskazała na Cane. Uśmiechnąłem się lekko.
- W końcu- szepnęła Sophia- nie spała porządnie od jakiegoś tygodnia.
Matthew zaczął brać ją na ręce, ale ona coś mruknęła i wtuliła się w Eleanor. Zaśmialiśmy się, a Stone musiał usiąść, bo prawie nie wytrzymał ze śmiechu. Kręcił głową i powoli znowu spróbował ją podnieść, tym razem przytrzymałem szatynkę ramieniem. Udało mu się, poszedł z nią na górę.
Kilka minut później do salonu weszła Melissa, a za nią Joe. Uśmiechnęli się do nas, a Frost od razu zaczął rozmawiać z Niall'em.
- Gdzie Lucy?- spytała blondynka.
- Śpi- szepnąłem.
- Nas nie będzie przez dwa dni, możecie jej przekazać, że ma w piątek rozmowę w akademii artystycznej imienia Picassa?- spytała.
Wytrzeszczyłem oczy, podobnie jak reszta towarzystwa. To jedna z najlepszych uczelni artystycznych w Londynie, to zdecydowanie najlepsza szkoła artystyczna, są tam wszystkie wydziału, takie jak plastyka imienia Picassa, aktorstwo imienia Marilyn Monroe, wydział literacki Williama Shakespeare'a, albo muzyczny Ludwig'a van Beethoven'a.
- Jasne- zająknął się Liam.
Nigdy nie mówiliśmy w tym domu o prestiżowych szkołach. Nigdy, to była nowość. A Lucy znając życie, będzie się spierać.
- Dobrze wiecie, że się nadaje, jest świetna- szepnęła Mel.
Przytaknęliśmy, a ona poszła w stronę kuchni. Joey cały czas omawiał coś z Horanem, w ogóle jakby świata poza nimi nie było. Wyglądają jak zakochanće, co jest naprawdę przerażające.
- No to w sobotę będziesz?- spytał Frost.
- Jasne. Będzie świetnie- zaśmiał się blondyn.
Brunet przytaknął wstał od komputera i udał się za James. Popatrzyłem na Niall'a, wzruszył ramionami i zaczął wsuwać orzeszki. Ten jak zwykle coś wcina. Przewróciłem oczami, poczułem jak Eleanor kładzie mi głowę na ramieniu. Kolejna nam przysnęła? Uśmiechnąłem się, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do naszego pokoju.
[Lucy Cane]
Usłyszałam dźwięk dzwonka na dzień dobry, no chyba sobie ze mnie kpicie. Zaczęłam szukać telefonu pod poduszką z cichą nadzieją, że w między czasie znowu odpłynę. No, ale nic z tych rzeczy. Odblokowałam klawiaturę i zaczęłam czytać wiadomość
"Słonko już wstało, a ty? Dzień dobry."
Spojrzałam na nadawcę, a na moich ustach pojawił się lekko widoczny uśmiech. Co nie zmienia faktu, że jestem na niego zła.
"Właśnie mnie obudziłeś. Dzień dobry."
Szybko wystukałam na klawiaturze. Wysunęłam się z pościeli, czując ciężar pod nogami. Na końcu łóżka, przysypiał słodko Matthew Stone. Zaśmiałam się, pocałowałam go lekko w policzek i podeszłam do szafy.
Wzięłam z niej krótkie białe spodenki, szary sweterek z myszką Minnie i białe conversy, które już powoli przestawały być białe. Mruknęłam na samą myśl, o ich czyszczeniu.
Poszłam do łazienki, ubrałam się i zaczęłam czyścić trampki. Nie zajęło mi to długo, może z piętnaście minut, szybko je wsunęłam na nogi, wzdrygnęłam się, bo materiał był odrobinę mokry. Związałam włosy w luźnego koka, umyłam zęby i wyszłam. Blue pobiegł za mną. Zostawiłam śpiącego Matta w swojej sypialni, a schodząc na dół odczytywałam kolejną wiadomość od blondyna.
"Przepraszam, że cię obudziłem, przepraszam, że się nie odzywałem."
Wywróciłam oczami, usiadłam na blacie w kuchni, wyciągając przy okazji z lodówki jogurt.
"Właściwsze przeprosiny powinny brzmieć: Przepraszam, że ci nie powiedziałem, że wyjeżdżam."
Wysłałam i zaczęłam powoli jeść malinowo-jagodową mieszankę. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dziewiątą rano. Co za śpiochy w tym domu, wrzuciłam łyżeczkę do zmywarki, w sumie nawet nie wiem, dlaczego o tym nie pomyśleliśmy wczoraj z Hazzą.
Kolejny dźwięk informujący o nowej wiadomości. Odblokowałam klawiaturę, pokazała się tapeta mnie, Lou i Eleanor, uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam odczytywać wiadomość.
"Jesteś zła?"
Parsknęłam śmiechem i zaczęłam się zastanawiać nad odpowiedzią. Czy jestem zła? Prawie roztrzaskałam się na ulicy, jadąc samochodem, moja cholerna podświadomość, zaczęła się odzywać o jakieś trzy razy częściej niż zazwyczaj, Ross nie daje mi spokoju, a ty mnie zostawiłeś, jestem zła?
"Jak cholera."
Odpisałam. Udałam się w stronę salonu, opadłam na sofę, włączyłam telewizor i wybrałam kanał z bajkami Disney'a. Fajnie czasami jest tak poleżeć, pooglądać jakieś dziwne seriale na tym kanale, albo bajki. Wtedy czujesz się tak beztrosko, jak dziecko, Nic cię nie dotyczy. Jesteś tylko widzem. To oni się martwią i męczą.
Ten błogi stan przerwał mi podwójny dzwonek, chwyciłam telefon, z cichym jęknięciem. Odczytałam pierwszą.
"Lubisz niespodzianki? Wszystko wokół niedługo będzie jak jedna wielka niewiadoma. Ale nie przejmuj się kochanie, masz mnie. 
Ross."
Palant, palant, palant i jeszcze raz palant. Daj mi żyć człowieku, a poza tym skąd ty to wszystko do cholery wiesz? Zaczęłam czytać drugą wiadomość, od Niall'a, na całe szczęście.
"Co mogę zrobić, żebyś mi wybaczyła?"
Popatrzyłam chwilę na telewizor. Nie wiem, co, nie jestem dobra w tych miłosnych klockach, a zwłaszcza w tych uroczych, przesiąkniętych słodyczą wiadomościach.
"Zaskocz mnie"
Odpisałam i wróciłam do oglądania telewizji.
***
Cały dzień zleciał mi na kanapie na wymienianiu wiadomości z Irlandczykiem. Od czasu do czasu, Ross też dał o sobie znać. Dom był wyjątkowo pusty, parę razy pokręcił się przy mnie Matt, ale w końcu razem z Danielle udali się do galerii.
Ostatnio między nimi, zaczyna się coś dziać, jeszcze nigdy nie widziałam Matta, żeby tak patrzył na dziewczynę. A wiele razy zdawało mi się, że jest na zabój zakochany. Peazer nie jest taka zła, dobrze mi się z nią dogadywało, po tej całej aferze z Horanem. Przeprosiłyśmy się nawzajem. No, bo trzeba przyznać, że wina leżała po obu stronach.
Sophia i Liam pojechali do rodziny dziewczyny. Eleanor i Louis, razem z Harry'm pojechali do studia, gdzie będzie nagrywany teledysk do piosenki chłopaków. A Zayn i Perrie, poszli na próbę do dziewczyn z zespołu blondynki. No, a Mel i Joe, pojechali coś załatwiać w ramach filmu chłopaków. Więc zostałam sama.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Podniosłam się z sofy, kogo tu niesie? Powłóczyłam się w stronę wejścia. Od kluczyłam zamek, za drzwiami stał wysoki mężczyzna ubrany w żółty mundur, a w dłoniach trzymał wielki bukiet czerwonych róż.
- Panna Cane?- spytał.
Skrzywiłam się na słowo "panna", mam siedemnaście lat, to chyba jasne, że panna. Przytaknęłam, on podał mi papierek do pokwitowania , podpisałam go, a po chwili w ręce miałam bukiet.
Przyglądałam się mu, był taki piękny. Poszłam z nim do kuchni, nalałam wody do wazonu i je do niego wsadziłam. Po środku zauważyłam białą karteczkę. Wzięłam ją i zaczęłam czytać.
"Kiedy słońce zachodzi, na świecie zaczyna królować ciemność, niewinność zostaje zastąpiona przez żądzę.
Kiedy je zobaczyłem, od razu przypomniały mi o tobie, o kolorze twoich pięknych włosów, czyż nie?"
Nie podpisane? Ross czegoś takiego by mi nie wysłał, przecież on lubi mnie nękać, a nie prawić komplementy. Schowałam liścik do kieszeni, a kwiaty postawiłam na stole w salonie.
Niecałe dwadzieścia minut później do domu wrócili Harry z Louisem i Eleanor. Śmiali się przy tym jak małe dzieci. Kiedy weszli do pokoju, dziewczyna od razu pisnęła zachwycona i zaczęła oglądać kwiaty.
- Od kogo one są?- spytała.
- Nie mam zielonego pojęcia- sapnęłam, a obok mnie przysiadł Lou.
- Cichy wielbiciel?- zaśmiał się Tommo.
- Śmiej się śmiej. Ty mi nigdy nie zrobiłeś takiej niespodzianki- mruknęła Els.
- No  świetnie, dzięki kimkolwiek jesteś, ale właśnie mam przejebane u swojej dziewczyny- szepnął Lou.- A tak poza ty młoda, jutro masz rozmowę w akademii sztuk pięknych Picassa.
Wytrzeszczyłam na niego oczy, a on się uśmiechnął. Gdzie? Czy on powiedział Picassa? Ta londyńska uczelnia? Ta cholernie prestiżowa szkoła?
- Co?- zająknęłam się.
- To co słyszałaś młoda- uśmiechnął się.
- Chyba idę się położyć- wyjąkałam.
Wstałam i poszłam na górę. Od razu położyłam się na łóżko i zaczęłam piszczeć w poduszkę. O mamuniu. To marzenie, każdego, każdego kto jara się malowaniem. Szybko się ogarnęłam i udałam się w krainę Morfeusza.
***
Kiedy nagle marzenia się spieniają, poranki robią się o wiele lepsze. Przyjemniejsze. Nic ci nie jest w stanie tego popsuć. A już zwłaszcza, kiedy jest się w drodze do jednej z najlepszych szkół plastycznych. Po staniu w korkach, w końcu zaparkowałam na parkingu przy uczelni.
- Przepraszam czy panna, Lucinda Cane?- usłyszałam czyjś głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę ubraną w żółty mundur, trzymającą duży bukiet białych róż. Przytaknęłam, przestraszona, że na środku ulicy, kurier wręcza mi kwiaty. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Tak jak jej poprzednik dała mi papierek do pokwitowania, podpisałam go szybko i odebrałam od kobiety kwiaty.
Powąchałam je i lekko się uśmiechnęłam. Poprawiłam kosmyk włosów, opadający mi na twarz, kiedy chciałam je włożyć do bagażnika, zauważyłam jak wypada z nich karteczka. Uśmiechnęłam się lekko, zamknęłam samochód i z liścikiem w ręce zaczęłam iść w stronę nowoczesnego budynku.
"Wystarczy jeden krok, by oddać się w ich władanie. Rozpalić w sobie dzikość, raz rozpalonej nie da się ugasić.
Te przypominały mi twoją skórę, śnieżnobiałą, idealną"
Poczułam dreszcze przechodzące mi po plecach. Mam już dwa. Czyżby nieznajomy, mógł wymyślić coś jeszcze? Weszłam do szkoły, a przy wejściu od razu była recepcja. Schowałam liścik do torebki.
- Dzień dobry, przepraszam, którędy do dyrektora wydziału sztuk pięknych Picassa?- spytałam grzecznie, zdecydowanie za grzecznie jak na mnie.
- Dzień dobry- przywitała się ze mną szatynka, siedząca za ladą- dyrektor Laionel, drugie piętro gabinet numer sto dwadzieścia osiem.
- Dziękuję.
Ruszyłam w stronę wyznaczonego miejsca. Już za chwilę, mogę dostać się do tej szkoły, ale czy na pewno do niej pasuje? Czy jestem wystarczająco dobra? A co jeśli mnie wyśmieje i powie, ze nie mam żadnego talentu. Bo nie oszukujmy się, oprócz, szkiców, malowania, nie mam nic innego co kocham robić, potrafię robić nic i zadymę.
Zdenerwowana zapukałam w drzwi od gabinetu, usłyszałam ciche zaproszenie, nadusiłam na klamkę i weszłam do gabinetu.
___________________________________________
Po pierwsze kochani trzynaście komentarzy w zaledwie dwadzieścia cztery godziny? Jesteście niesamowici i bardzo się cieszę, że aż tylu was jest <3
Od razu jak zobaczyłam tą ilość komentarzy, to chciało mi się pisać i nawet muszę wam powiedzieć, że chyba aż tak źle mi nie wyszedł rozdział :)
Chcieliście, żeby się Horan pomęczył, no to proszę bardzo. Męcz się Horan, nie ma zmiłuj. 

Kolejny rozdział powinien pojawić się w poniedziałek, ale to wszystko od was zależy :D
Więc komentujcie, może teraz tak 15 komentarzy? ^.^

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ. 
Taka prosta zasada *.*
A teraz jak myślicie, Lucy dostanie się na uczelnię? 

Od kogo dostaje te kwiaty? 
Co planuje Joey? 
Czekam na wasze opinie :*
AJ LOF JU GAJS <3 

~Evil Queen.